Rozdział 48

158 13 2
                                    

         Tego dnia było ostatnie wyjście do Hogsmeade w tym roku szkolnym i pierwsza randka Elizabeth. Kiedy tylko jej współlokatorki dowiedziały się o tym, że idzie z niemal najpopularniejszym chłopakiem na randkę zaczęły ją wypytywać o szczegóły i dawać rady jak powinna się zachować – gdyż i CeCe i Wila były już na swojej pierwszej randce.

  – Wstawaj Lizzie – Elizabeth usłyszała nad głową rozbawiony głos współlokatorki.

  – Co chcesz? – zapytała śpiąco, odwracając się na drugi bok.

  – Twoja randka raczej nie zaczeka – dobiegł ją głos Wili.

Elizabeth podniosła się gwałtownie uderzając przy okazji głową w czoło CeCe.

  – Merlinie... - mruknęła rudowłosa.

  – Sorry CeCe – powiedziała Elizabeth, siadając na łóżku.

  – Spoko, a teraz czas cię przygotować na twoją rendez-vous! – zawołała rudowłosa podchodząc do szafy Elizabeth.

  – Już, już – mruknęła brązowowłosa i podniosła się z łóżka.

Półgodziny później Elizabeth poprawiała delikatny makijaż, który zrobiła jej Wila za pomocą jej nie-alergicznych kosmetyków. CeCe wybrała jej czarne dzwony i pożyczyła Elizabeth białą z falbankami koszulkę, która odsłaniała ramiona.

  – Jak wyglądam? – zapytała brązowowłosa obracając się wokół własnej osi.

  – Odwaliłaś się jak niuchacz na otwarcie banku – zażartowała Wila, a oba spojrzenia współlokatorek padły na nią. – No co, gdzieś to usłyszałam. Ale no, wyglądasz dobrze.

  – Tak, jest świetnie – potwierdziła CeCe. – O której spotykasz się z Lloydem?

  – O jedenastej – odparła Elizabeth, zaczynając się stresować.

  – W godzinie największego ruchu, ale masz jeszcze czas – stwierdziła rudowłosa.

Mając jeszcze półgodziny Elizabeth usiadła na łóżku i kontynuowała czytanie książki, którą znalazła ostatnio w pracowni. W czasie, kiedy czytała, CeCe wyszła z dormitorium mówiąc, że miała się z kimś spotkać. Elizabeth miała podejrzenia, że to spotkanie miałoby dotyczyć spraw śmierciożerców, ale ta myśl nie zawitała jej w głowie na długo.

  – Ej... Liz – zaczęła Wila, przeciągając ostatnią literę w imieniu Ślizgonki.

  – Hm?

  – Która jest godzina? – zapytała czarnowłosa znad podręcznika historii magii, powtarzając sobie materiał na poprawę egzaminu.

  – Ee... damn it! Już jedenasta, muszę pędzić! – zawołała Elizabeth podnosząc się z łóżka. – Życz mi szczęścia, pa!

I tyle jej było.

Z różdżką w ręku wybiegła przez pusty pokój wspólny i pobiegła do wyjścia ze szkoły. Lloyd czekał na nią koło dębowych drzwi, niecierpliwie stukając palcami o kolano. Elizabeth podeszła do niego szybkim krokiem.

  – Przepraszam za spóźnienie – przywitała się, zakładając kosmyk włosów za ucho.

Chłopak był ubrany dość zwyczajnie, ale schludnie. Jego zazwyczaj rozczochrane, brązowe włosy ułożył, a na jego ustach błąkał się zawadzki uśmiech.

  – Nic się nie stało, Elizabeth – odpowiedział i odepchnął się od ściany.

  – No to... ee... idziemy, tak? – zapytała niepewnie.

Czarna Magia po Jasnej StronieWhere stories live. Discover now