Rozdział 41

159 16 0
                                    

      Po ostatnich wydarzeniach w Hogsmeade, Hogwart huczał od rozmów na ten temat. Wszyscy już wiedzieli co się stało i, że Huncwoci pomogli spowolnić atak, jednak nikt nie wiedział, że Elizabeth też brała w tym udział i sama się z tego cieszyła, wystarczało jej to, że wszyscy ją kojarzą z turnieju. W zamku głośno było też z powodu piątego zadania turnieju, które miało odbyć się już jutro.

Elizabeth nikomu nie powiedziała o tym, że CeCe jest śmierciożerczynią, nawet Wili i udawała, że nic o tym nie wie. Czuła się źle z tą wiedzą, ale nie miała pojęcia, co mogłaby z nią zrobić.

       Piątek po południu nadszedł bardzo szybko i wszyscy uczniowie zebrali się na trybunach boiska Quidditch'a. Reprezentanci czekali na panią Horan i pana Crouch'a, którzy mają im powiedzieć, na czym będzie polegać piąte zadanie.

  – Witajcie reprezentanci – przywitała się kobieta, mijając uczniów Beauxbatons. – Zapewne zastanawiacie się, na czym będzie polegać przed ostatnie zadanie, prawda?

Odpowiedziało jej kiwanie głów wszystkich reprezentantów.

  – Jak już mówiliśmy, tylko jedna osoba z was będzie wykonywać zadanie turniejowe, a druga tylko asystować – zaczął Crouch. – Wasze zadanie odbędzie się na tutejszym boisku Quidditcha, gdzie są rozstawione różne przeszkody.

  – Nie ciągnijmy tego tak – wtrąciła pani Horan. – Reprezentanci, wasze zadanie będzie polegać na torze przeszkód na miotłach, ale tylko jedna osoba z was będzie latać. Oceniana będzie estetyka waszego lotu, prędkość i czas wykonania. No, bierzcie swoje miotły, które stoją za drzwiami, ustalcie kto lata i idźcie na boisko.

Horan i Crouch wyszli, a reprezentanci zaczęli rozmawiać.

  – Ja latam – powiedział Potter, do Elizabeth.

  – Czemu ty? – zapytała, chociaż i tak wiedziała, że to Gryfon będzie pokonywać tor przeszkód, gdyż ona sama, ledwo potrafiła zrobić jakikolwiek unik na miotle – kiedy grała kiedyś z Rutą w Quidditch'a, spadła raz z miotły i dostała kilka razy piłką.

  – Jestem lepszy, gram w Quidditch'a i jestem najlepszy z roku – powiedział, dumnie się uśmiechając.

  – Ta, genialne argumenty – mruknęła, przewracając oczami. – Dobra, tylko tego nie zawal.

Ustaliwszy co i jak (pomijając wszystkie wyzwiska, które wtedy padły) ruszyli na boisko. Za nimi szło rodzeństwo Martin, gdzie Alexandre trzymał swoją miotłę. Przed boiskiem stał Iwan Dmitrij i Yelene Aristov z Koldovstoretz, którzy kłócili się po swoimi ojczystym języku, najprawdopodobniej o to, kto ma wykonać główną część zadania. W końcu to blondynka wyrwała chłopakowi miotłę (która okazała się drzewem ku zdziwieniu wszystkich, oprócz uczniów Koldovstoretz) i wsiadła na nią, mówiąc coś jeszcze spokojnym głosem po rosyjsku do blondyna.

Wszyscy mieli startować w tym samym czasie – był to też wyścig. Wyszli wszyscy na boisko, trzymając swoje miotły.

Na niemal całym boisku były rozstawione różne przeszkody, a na trybunach siedzieli uczniowie kibicując swojej szkole. Do dwójki reprezentantów Hogwartu podeszła pani Horan.

  – Kto z was pokonuje na miotle przeszkody? – zapytała.

  – Ja – odezwał się Potter.

  – Dobrze, to idź na linię startu – odpowiedziała. – A ty, moja droga, chodź, pokażę ci co będziesz robić.

Mijając przeróżne przeszkody, Horan doprowadziła Elizabeth to podwyższenia przed lewitującym koszem i bramką Quidditch'a. Kobieta wyjaśniła Ślizgonce, że będzie musiała rzucić piłką – kaflem – do rąk Pottera, by ten mógł trafić do ruchomego kosza i do pętli bramkowej. Potem zostawiła Elizabeth z koszem piłek i ruszyła do Gryfona.

Czarna Magia po Jasnej StronieWhere stories live. Discover now