Rozdział 53 /1/ Tom 2

99 10 2
                                    

         Elizabeth poczuła nagle nieprzyjemny ból w czaszce i rozejrzała się nieprzytomnie. No tak... przecież siedziała już w pociągu do Hogwartu nie słuchając przyjaciółki, która opowiadała jej właśnie jak było na jakimś tam meczu Quidditch'a, na którym była w wakacje.

Nastolatka w tym roku, podobnie jak w zeszłym prawie się spóźniła na pociąg, podkreślając prawie, gdyż wtedy w ogóle nie zdążyła. W tej właśnie chwili siedziała w wagonie razem z Wilą, opierając głowę o okno, próbując nie zasnąć. Od niemal dwóch tygodni prawie, co noc ma jakąś wizję, zwykle przedstawiającą ataki Lorda Voldermorta na mugolskie wioski i Elizabeth ciągle się wybudzała, nie mogąc zasnąć ponownie. Oczywiście próbowała wszelakich sposobów – i magicznych i mugolskich, jednak wizje i tak przyłaziły i zabierały jej spokojny sen.

  – Hej, hej Liz, słuchasz mnie? – zapytała Wila Yaxley-Zabini.

Wila była ładną, czarnowłosą czarownicą o czystej krwi. Obie dziewczyny ze Slytherinu zaprzyjaźniły się w zeszłym roku, kiedy to Elizabeth po raz pierwszy zawitała w Hogwarcie, który pod koniec roku udało jej się właśnie z Wilą ocalić przed intrygą „przyjaciółki" Celaneo Astral.

  – Co? – burknęła Elizabeth, obserwując pojawiające się krople na szybie.

  – Eh... nie ważne. Co jest Elizabeth? – zapytała czarnowłosa, która przez wakacje znowu podcięła włosy, tak, że ponownie sięgały jej do ramion.

  – Nic, jest okej – mruknęła Ślizgonka, podciągając nogi.

  – Merlinie..., masz okres? – spytała łagodnie, ale z nutką rozbawienia.

  – Nie, po prostu się nie wyspałam – odparła Elizabeth, nawet nie wysilając się o uśmiech.

  – To przez te wizje?

Elizabeth skinęła głową. Jeszcze przed tymi „atakami wizji" jak to w myślach nazywała, Wila dowiedziała się z listów od przyjaciółki, że ta czasem nie może spać gdyż nadchodzą ją wizje tego co się kiedyś stało – wieki, lata, miesiące temu, a nawet kilka minut temu. Z początku Ślizgonka trochę się oburzyła, że Elizabeth nie wspomniała o tym wcześniej, ale w końcu zrozumiała.

  – To... idź spać, potem ci opowiem – zaproponowała Wila, sama wyciągając z torby jakąś książkę.

Elizabeth nie wiedziała na ile przysnęła, ale obudził ją najpierw głośny huk a później do jej nozdrzy dotarł obrzydliwy smród. Natychmiast się podniosła, mrugając, aby wyostrzyć rozmazany wzrok.

  – Co jest, na Salazara? – zapytała, nie kierując tego pytania do kogokolwiek.

  – Łajnobomba Huncwotów – odpowiedziała Wila, zatykając palcami nos. – Pomóż mi to ogarnąć.

Elizabeth wysunęła różdżkę z rękawa (wolała mieć ją zawsze pod ręką, nikt nie wie co zaraz może się stać, zwłaszcza w tych czasach) i razem z Wilą rzuciły kilka prostych zaklęć czyszczących.

  – Oni tak zawsze? – zapytała Elizabeth, uchylając okienko.

  – Od drugiej klasy, tak. Najczęściej wrzucają do przedziałów Ślizgonów, ale nie tylko – wyjaśniła czarnowłosa. – Jesteśmy już na piątym roku, a oni nadal nie dorośli.

  – Pamiętam, są strasznie upierdliwi, zwłaszcza Potter – odpowiedziała Elizabeth.

James Potter był jednym z Huncwotów (Huncwoci – grupka szkolnych żartownisiów) i Elizabeth w zeszłym roku miała nieprzyjemność go poznać, kiedy to musiała razem z nim pracować podczas Turnieju Czterech Szkół. Brunet był Gryfonem i irytującym dupkiem – według opinii Elizabeth.

Czarna Magia po Jasnej StronieWhere stories live. Discover now