Rozdział 54 /2/ Tom 2

113 8 2
                                    

          Elizabeth nagle obudził ciężar na klatce piersiowej. Spała dobrze, bez żadnych koszmarów, gdy nagle coś na nią skoczyło, zabierając jej oddech. Gwałtownie usiadła, łapiąc w rękę różdżkę. Usłyszała oburzony syk i spojrzała na swoje kolana. Siedział na nich kocur, a właściwie kotka Calliope.

  – Spadaj kocie – mruknęła, machając na niego ręką.

  – Miauu – miauknął jedynie kot i zaczął się łasić do ręki dziewczyny.

  – Czego chcesz? – zapytała, rozczulając się nad kotką.

Pręgowany kot wspiął się wyżej, ocierając się głową o brodę Elizabeth. Nim Ślizgonka coś zrobiła, Bulstrode zerwała się z łóżka.

  – Gdzie moja kotka? – zapytała piskliwym głosem, budząc przy tym Wilę i Atenę.

Kiedy zauważyła swojego pupilka na kolanach Elizabeth na moment zabrakło jej tchu z zdenerwowania.

  – T-ty! Co zrobiłaś mojej kotce!? – krzyknęła, wskazując drugą dziewczynę pulchnym palcem.

Elizabeth przewróciła oczami, unosząc ręce w geście poddania.

  – Nic nie zrobiłam, Bulstrode. Sama przyszła – wyjaśniła.

  – Już to widzę – warknęła brunetka, porywając kotkę z kolan współlokatorki.

Kotka miałknęła, nieco żałośnie i przytuliła się łebkiem do Calliope.

  – Merlinie... – jęknęła Wila. – Nie powodujcie kłótni z rana – dodała, nie wiedząc, że powtarza słowa Celaneo, która rok temu również skierowała te słowa do Elizabeth i Wili.

  – I tak musimy wstawać – powiedziała niepewnie Atena. – Obudzę Cleo.

         Półgodziny później Elizabeth i Wila siedziały w Wielkiej Sali jedząc śniadanie. Przed nimi nagle zamigotało i pojawiły się karteczki z planem lekcji.

  – Jaki masz plan? – zapytała Elizabeth, Wila.

  – Dzisiaj wtorek, nie? – dopytała, a Wila potwierdziła. – Opiekę, Obronę, dwie godziny, mam nadzieję, że Moody będzie spoko, e... Historia, Runy i Wróżbiarstwo.

  – To trochę tego masz – mruknęła Wila, patrząc na swój plan. – Mam na dziesiątą, pierwsze dwie Obrony, potem też Historię i po obiedzie Numerologię.

  – Fajnie – mruknęła Elizabeth. – Merlinie ratuj! Patrz, mam cały dzień z Gryfonami, nie licząc tylko Run.

  – Co roku zawsze mamy najwięcej lekcji z Gryfo-dupkami – powiedziała zirytowana Wila.

  – W poprzednim roku prawie rzuciłyśmy na nich klątwę, pamiętasz? – zachichotała dziewczyna.

Wila potwierdziła również się śmiejąc, rozmawiały jeszcze jakiś czas, nim większość uczniów z ich roku zaczęła się zbierać na Opiekę Nad Magicznymi Stworzeniami. Elizabeth zarzuciła na ramie torbę z książkami i pożegnała się z Wilą, która wciąż jadła owsiankę.

Kierując się do klasy, gdzie odbywała się lekcja, Elizabeth obserwowała innych uczniów chodzących zwykle w grupkach. Część z nich korzystała z przerwy, część śpieszyła się na kolejną lekcję, która zaczynała się za dziesięć minut. Ślizgonka dotarła już do klasy i weszła do środka. Choć nauczyciela jeszcze nie było, kilka Gryfonów siedziało już w ławkach (albo na ławkach).

          Równo o dziewiątej zadzwonił dzwon, a do klasy wszedł profesor Silwanus Kettleburn, kuśtykając na swojej protezie. Mężczyzna był bardzo energicznym i lekkomyślnym człowiekiem, który często wpadał w kłopoty.

Czarna Magia po Jasnej StronieWhere stories live. Discover now