Maze of Memories

1.2K 74 64
                                    

Świadomość powoli wracała. czuł że coś krępuje jego ruchy. Delikatnie, prawie niezauważalnie pokręcił kostkami u stóp i nadgarstkami. Ku jego zdziwieniu miał je skrępowane. Na głowie miał jakąś szmatę, która zasłoniła mu widok. Nie dał po sobie poznać, że był lekko wystraszony. Specjalnie nadal nie zmieniał pozycji by nie dać po sobie poznać, że wróciła mu świadomość. Ale przecież znajdował się już w gorszych sytuacjach. Musiał najpierw zapoznać się z sytuacją. Wytężył słuch. Wokół niego jak jakby nad jego głową roztaczał się szum. Jakby kilkaset głosów mówiło jednocześnie. Ale te głosy dochodziły z góry i dziwnie się odbijały. Gdzie on mógł być? Delikatnie pomacał krzesło, na którym siedział. Nie był do niego przywiązany co było plusem. Pomacał palcami linę, która oplata mu nadgarstki. Była cienka i sucha. Zwykły kawałek jakiegoś powroza. Miał szansę się uwolnić. Coś zachrobotało i jęknęło. Usłyszał wyraźnie dwa głosy.

- Przetnij mu te więzy dopóki jeszcze się nie obudził. Środek nasenny powinien przestać działać.

- Ty to zrób skoro jesteś taki mądry.

- Nie jęcz tylko idź. Szef cię wyznaczył.

Feliks przygotował. Nasłuchiwał kroków. Mógł stwierdzić że to facet w średnim wieku dość chudy. mężczyzna zaczął od stóp. Przeciął więzy. To był ułamek sekundy. Felix odbił się nogami od krzesła, rozerwał więzy na nadgarstkach, założył duszenie nogami i przeciążył nieznajomego, tak, że upadł na plecy. Lee docisnął go kolanem, wykręcił ramię. Zgarnął nóż, który mu wyleciał i przyłożył go od gardło nieszczęśnikowi. Podczas całej akcji worek spadł mu z głowy. Światło go oślepiło. Nad jego głową wybuchła jakaś wrzawa.

- Nie podchodź jeżeli chcesz by ten gościu przeżył. – Lee syknął w stronę drugiego człowieka. Rozejrzał się. Znajdował się w jakimś rodzaju pokoju z białymi ścianami, betonową podłogą, ale zamiast sufitu nie było nic. A wyżej rozciągały się trybuny, na których siedziało wielu ludzi. Felix poczuł się jak zwierzę wystawione na nielegalnych walkach. Był w klatce. Na jedenj ze ścian rysowały się metalowe drzwi. Nie miały klamki i ztego co Lee zdążył zauważyć otwierały się tylko w jedna stronę. Spojrzał w dal, na trybuny. I zobaczył go. Czerwone włosy odznaczały się na tle innych. Widział go bardzo wyraźnie pomimo dzielącej ich odległości. Nie musiał go nawet słyszeć by wiedzieć co mówi:

- To jest kara Lix, na którą zasłużyłeś.

- Mówiłem, że sobie tego nie wymyśliłem.- Changbin patrzył jak urzeczony na postać Felixa.

-Właśnie widzę, zaprezentował pięknie swoje umiejętności.- mruknął Hyunjin. Wracał wspomnieniami do każdej sytuacji, w której myślał, że ma młodszego pod swoją kontrolą. Że przewyższa go w sile i dzięki temu ma władzę. Wyszedł na idiotę w jego oczach. Za każdym razem gdy przytrzymywał go w miejscu, gdy chciał pokazać, że to on rozdaje karty był w błędzie. Felix mógł spokojnie stawić mu opór. Więc dlaczego tego nie robił, czemu go okłamał? To było jak nóż wbity w plecy, tylko, że Hyun nie wiedział dlaczego. Dlaczego to małe kłamstewko go tak bolało i rozpalało w nim rządzę mordu. Skoro Felix chce się tak bawić, to proszę bardzo. Ale za każdą zdradę płaci się krwią. I Felix musiał się o tym przekonać.

- Wpuście ich.- powiedział tylko do Changbina. Ten przez krótkofalówkę powiedział kilka słów. Metalowe drzwi na betonowej arenie otworzyły się. Bo tak, to była specjalnie wybudowana arena do walk. Nie była to zwyczajna metalowa klatka. Był to specjalnie wybudowany pokój z 3,5 metrowymi ścianami, by nikt nie mógł się wydostać przez odkrytą górę. Powyżej pokoju, wokół niego rozciągały się rzędy krzeseł dla widowni, która obstawiała zakłady. Lee stał pośrodku białej areny z nożem w ręce, a nad nim skandował tłum spragniony rozlewu krwi. Sytuacja jak w jakimś pieprzonym, starożytnym Rzymie w Koloseum. A Hwang był ich Juliuszem Cezarem. Przez otwarte metolowe wrota wtoczyło się 3 osiłków. Okrążyli go. Lee zrozumiał. Pełnił rolę gladiatora, a oni wygłodniałych lwów. Wszystkich trzech wzrok był taki sam. Szalony, łaknący łatwej krwi. Niestety tu ich Felix miał rozczarować. Pokonanie go nie było wcale proste. Schował scyzoryk sprężynowy do spodni i uniósł pięści. Nie miał zamiaru nikogo zabijać, szczerze mówiąc miał już dosyć zabijania. W tej sytuacji postawił na swoje umiejętności i dobre nokauty. Walka się rozpoczęła. Tłumy widzów wrzeszczały i tylko jedna osoba siedziała bez słowa. Starcie pomiędzy Felixem a trzema napastnikami było, no co tu dużo mówić, krótkie. Parę ciosów, tu parę kopnięć. Wszyscy trzej leżeli na betonie. I znowu drzwi się otworzyły. Weszło kolejnych pięciu. I znowu atak. Kopnięcie. Unik. Cios w szczękę. Kolano. Zasłona. Frontalne kopnięcie. Podbródek. Zwód. Skok w bok. Lewe ramię. Uderzenie za uderzeniem. Nie obyło się bez żadnych pomyłek. Ale to dla Felixa był chleb powszedni. Po kilkunastu minutach cała piątka leżała na ziemi. Drzwi znowu się otworzyły kolejne 6 osób wtoczyło się. Ile miał on tak walczyć, aż padnie ze zmęczenia, albo ktoś go zabije? Bo z całą pewnością jego przeciwnicy chcieli go utłuc na śmierć, potrafił to rozpoznać. Nie wykorzystywał jeszcze swojej całej siły, ale nie wiedział ile to potrwa i kiedy będzie zmuszony po nią sięgnąć.

Już nikt nie umrze  {Hyunlix}Where stories live. Discover now