51.

28.1K 1K 418
                                    

MIKE POV

Annabeth kojarzyła mi się z dobrym jedzeniem.
Kiedy tu mieszkała, kuchnię wypełniał aromatyczny zapach potraw z całego świata. Kuchnia meksykańska, włoska, indyjska, azjatycka... Dla niej nie było niczego, czego nie dałaby rady przygotować. Nigdy specjalnie nie zwracałem na to uwagi, przyzwyczaiłem się że to robiła i nie narzekałem. 
Dziwnie było, kiedy odeszła. Jednego wieczoru jeszcze krzątała się w kuchni, trochę bardziej przygaszona i jakby wycofana. Nie reagowała na zaczepki z taką samą charyzmą, ale jej uśmiech wciąż pozostawał tym samym. Następnego ranka, już jej nie było.
Diego niespecjalnie zwierzał się komukolwiek. Nigdy nie wiedzieliśmy, czy powiedział nam wszystko czy tylko część. Powiedział nam, że Annabeth odeszła i wyjechała, bo nie radziła sobie z naszym biznesem. W oczach Marrero widać było smutek, ale jego charakter nie pozwalał mu na okazanie słabości. Nie umiałem jednak odczuć jego bólu, bo pojęcie miłości traktowałem zawsze jak coś mocno abstrakcyjnego. Cała idea związków, ślubów, uczuć była dla mnie przereklamowana. 

Teraz, widząc w naszym salonie byłą dziewczynę Diego zrozumiałem, jak musiał się wtedy czuć. 
Pomyślałem o Yvett Reynolds i poczułem się, jakby ktoś kopnął mnie w brzuch. Wiedziałem, że blondyneczka nie jest mi dana na zawsze. Kilka ulotnych dni, które jeszcze przed nami, były jak zapowiedź słodko-gorzkiego życia. 
Nie potrafiłem określić, czy na pewno ją kocham. Na pewno mi na niej zależało. Momentami mocniej niż na facetach z którymi pracuję. I to było przerażające. Bardzo. 

Annabeth się zmieniła. Swoje długie, blond włosy ścięła tak krótko, że ledwie dotykały jej ramion. Wydoroślała i spoważniała, chociaż wciąż jej twarz pozostawała łagodna i serdeczna. Już nie była tak szczupła jak kiedyś, ale dodatkowe kilogramy wcale nie działały na jej niekorzyść. Pełniejsze policzki, zaokrąglona sylwetka sprawiła, że wyglądała jak kobieta a nie dziewczyna. Przecież była w moim wieku, to normalne że się zmieniła. 
Miała na sobie luźne jeansy, które kończyły się gdzieś w połowie łydki, ciemno brązowe botki na obcasie i top na cienkich ramiączkach w kolorze słońca. 
Pamiętałem, że zamiłowanie do nietypowych stylizacji zawsze jej towarzyszyło. Mówiąc nietypowe, mam na myśli, że mamy środek lata i długie spodnie oraz botki, to coś zdecydowanie nietypowego aktualnie. 

Siedziała na sofie, trzymając szklankę wody, którą przyniósł jej William. Odkąd się pojawiła, wzrosło napięcie. Miała ze sobą informacje a relacja, jaką kiedyś dzieliła z Marrero i sposób jej zakończenia, na pewno nie pomagały. 

-Jesteś tego absolutnie pewna?- zapytał DeVittto, krążąc po pokoju jak sęp nad padliną. 
-Nie przyjeżdżałabym tutaj, gdybym nie uznała tej sprawy, za poważną- odpowiedziała spokojnie z tą swoją charakterystyczną chrypką w głosie.
-Ale zdajesz sobie sprawę z tego, jak to brzmi- mruknąłem, krzyżując ręce na torsie.- Przychodzisz do nas i obwieszczasz, że Kelsey zmartwychwstała. A co ona jest? Jezus?
-Słodkie. Dzieciątko. Jezus- wymamrotała Reed, wstając z fotela.
-Co?- zdziwiłem się, patrząc na nią ale nim się zorientowałem, dziewczyna zaczęła osuwać się na ziemię. 

Reakcja Willa, była niezastąpiona. Chwycił ją, zanim zdążyła poprzestawiać meble swoim upadkiem. Mrugała szybko, jakby chcąc wrócić do świadomości. DeVitto ułożył ją na fotelu, dopytując czy na pewno wszystko okej. 
Reed miała w tamtym momencie cerę tak białą, że praktycznie nie odróżniała się od ściany. Jej zapłakane i smutne oczy, błądziły po salonie jakby bez większego celu. 
-Za szybko wstałam- wymamrotała niewyraźnie, dotykając palcami skroni. 
-Jesteś blada- zauważyła Izzy, podchodząc do przyjaciółki.- Słabo ci? 
Dziewczyna nie odpowiedziała. Spoglądałem na tą scenę z mocną rezerwą, bo szczerze mówiąc nigdy nie umiałem działać w tak prostych sytuacjach. Mój mózg, był jakby zaprogramowany tylko na biznes. Doskonale analizował sytuację, kiedy w grę wchodziła ta robota. W prawdziwym życiu nawalał. 

-To dziewczyna Archera- wyjaśnił Diego, kierując swe słowa do Annabeth.- A ten zniknął i mamy co do tego sporo obaw. 
Annabeth kiwnęła głową. 
Oboje unikali patrzenia na siebie, więc ta sytuacja, napełniła mnie niezwykłą refleksją. 
Ja i refleksyjne myślenie! Kto dałby wiarę, że kiedykolwiek pomyślę o czymś innym niż seks, biznes i żarcie. 
A jednak napięcie jakie panowało pomiędzy dwoma dawnymi kochankami, sprawiało że naszła mnie pewna myśl, która zapuściła korzenie w moim umyśle. 
Darzyli się uczuciem tak wielkim, jak moja chęć pomszczenia ojca. Uczuciem, które emanowało od nich nawet w prostych czynnościach, jak podanie kubka czy wręczenie kurtki w zimny wieczór. 
I przyszedł moment, gdy musieli się rozstać. Zwykły poranek, kiedy powiedzieli sobie po raz ostatni do widzenia. Wciąż kochając, tłumiąc emocje, by nie bolało za bardzo. 
A po tych latach cierpień, znów się spotykają. 
W powietrzu nie unosi się chemia, dawne pożądanie, pragnienie i to wielkie słowo na "m". Zbyt wiele złości, wyrzutów, niespędzonych ze sobą dni, żalów, straty i rozczarowania. Nie ma już miejsca na dawne zwyczaje, rzucanie się w swoje ramiona. 
Jest przepaść. 
A na jej krańcach dwoje ludzi. 
To wszystko. 

-Przyniosę ci wodę- zakomunikowała Scarlett, znikając w kuchni. 
-Jadłaś coś?- zapytał Will z autentyczną troską. 
-Reed, jeśli chcesz możesz się położyć- Diego przejął inicjatywę, odzyskując profesjonalny ton głosu.- To dla ciebie zbyt wiele, rozumiem. 
Ale dziewczyna nie poruszyła się ani o centymetr. Dopiero kiedy Fanning wróciła, chwyciła szklankę i upiła łyk wody. 
-Zbyt wiele- prychnęła DiLaurentis słabym głosem.- Posądzicie mojego faceta o współpracowanie z waszym największym wrogiem a teraz się okazuje, że jego ex dziewczyna żyje i przy okazji jest córką Lory- ton jej głosu był lodowaty, jak sam antarktyczny lodowiec. 
-To tylko hipoteza- włączył się Matt, próbując załagodzić sytuację.- Zarówno w pierwszej kwestii, jak i w drugiej. 
-Ale łączy się w paskudną całość- wtrąciłem. 

Wszyscy popatrzyli na mnie w jednej sekundzie. Poczułem się, jakby chcieli mnie zaatakować, zjeść żywcem. Ale prawda była taka, że to wyglądało chujowo. 
-Chyba nie wiesz, co mówisz- odparował William, mrużąc oczy. 
-Wiem co mówię i wyobraź sobie, że mnie to kurwa boli- palnąłem, czując rosnącą we mnie złość.- Archer jest mi jak brat, ale do chuja pana wygląda to dokładnie tak, jak wszyscy myślicie ale nie chcecie tego powiedzieć głośno! 

(Nie) Chcę Cię Zranić [ZOSTANIE WYDANE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz