47.

30K 1K 603
                                    


DIEGO POV

Patrzyłem na siebie w lustrze, całkiem odprężony. Długi prysznic zawsze mi pomagał, pozwalał zebrać myśli i wyluzować się. 
Pamiętam, że kiedy niejako zatrudniłem Scarlett, pokładałem w niej duże nadzieje. Ta dziewczyna przerosła jednak moje oczekiwania. Była świetna w tym co robiła. Chociaż nie mogłem jej nie skarcić za samowolkę, jakiej się dopuściła, czułem że było to właściwe. Tylko tak mogła dokopać się do prawdziwego złota. 
A jak wiadomo, złoto bywa cholernie ciężkie. 
Widziałem, że to co wypłynie na jaw wieczorem, będzie trudne dla wielu z moich chłopców. 
Czułem się czasem jak ich pierdolony opiekun, chociaż to właściwie przeze mnie dostawali od życia po dupie. Ale to była ich decyzja. 
Mogłem dbać o to, aby w potrzebie mieli mnie. Mogłem dać im dom, robotę i kasę. Ale nie mogłem ustrzec ich przed własnymi wyborami. 
Sam siedziałem w sidłach swoich wyborów. 
Wiedziałem jak to jest.
Kiedy Annabeth odeszła, to też był jej wybór. Zawsze dawałem jej do zrozumienia, że może to uczynić w każdym momencie, ale cholernie tego nie chciałem. Gdzieś w środku miałem dziecinną nadzieję, że tego nie zrobi. Była totalnie zakręcona na punkcie filozofii, co często mnie, zwykłego szarego człowieka, ledwie wykształconego wprawiało w dziwny dyskomfort. Lubiła wszystko co stare, zapomniane, pradawne i zakurzone. Była dziwnym typem, biorąc pod uwagę fakt, że poznaliśmy się na imprezie. Świetnie tańczyła, ruszała się jak prawdziwa bogini a jej blond włosy, okalające tą nieskazitelną twarz, zawsze przywoływały mi na myśl anioła. 
Byliśmy piekielną sprzecznością. 
Ona jasna i czysta o porcelanowej cerze. Moje meksykańskie korzenie i brudny interes.
Jej ciepło i serdeczność. Moja brutalność i ignorancja. 
Ona była światłem. Ja na zawsze mrokiem.
Amor Vincit Omnia.
Miłość zwycięży wszystko.

Uwielbiała to powtarzać, kiedy podkreślałem nasze różnice. Kiedy bała się o mnie, będąc świadomą, czym się zajmuję. 
Ta nasza, musiała być nie- miłością, skoro nie zwyciężyła. 
Czy miałem do niej żal?
Czasem. Na krótko. Potem dochodziłem do wniosku, że w ogólnym rozrachunku tak jest lepiej. Jest bezpieczna, spokojna, może się rozwijać. Jest daleko, ale dla niej tak właśnie jest lepiej.
I tego trzymałem się zupełnie tak, jakby miała to być moja ostatnia deska ratunku.
Pamiętałem, jak pakowała swoją walizkę. Miała łzy w oczach, ale nie przeciągała tego pożegnania. Zabrała wszystko, każdą spinkę i książkę, płytę, ubranie i wstążkę, którą ozdabiała swoje fryzury. Zabrała ze sobą radość tego miejsca, delikatny, waniliowy zapach i obiady, które gotowała w kuchni. 

Stałem w progu, uprzednio otwierając drzwi na oścież. Była ciepła, wiosenna pogoda. Na ulicy próżno było szukać żywego ducha. Była niedziela, siódma rano. Cały dom jeszcze spał, podczas kiedy Annabeth wychodziła. Rozmawialiśmy całą noc. Nie było mowy o kompromisie. W tej sytuacji, nie można było mówić o kompromisach. Nie mogłem wymagać od niej, by zaakceptowała to wszystko. 
-Diego- powiedziała cicho, ściskając rączkę szarej walizki. 
Jej głos był jak aksamit, balsam na moje serce, które znów zaczęło twardnieć. 
-Rozumiem- odpowiedziałem, patrząc na jej twarz.

Chciałem wszystko zapamiętać, każdy jej szczegół, krzywiznę jej ust i kości policzkowych. Ten mały, uroczy pieprzyk na linii żuchwy i lekkie zmarszczki wokół oczu, kiedy je mrużyła. 
Kiwnęła głową, biorąc głęboki wdech. Jej wiecznie ciepła dłoń, spoczęła na moim policzku. 

-Dbaj o siebie, o chłopaków- jej cichy głos, przedostawał się do moich uszu. Był przytłumiony, jakby mówiła zza szyby.- Uważaj na siebie.
Nie mogłem powiedzieć jej, że pragnąłem aby została. 
-Ty również, moja droga.
Wzdrygnęła się słysząc mój lekki akcent, który zawsze jej się podobał. Chciała jeszcze coś powiedzieć, ale się powstrzymała. Uśmiechnęła się lekko, cofając dłoń. 

-Żegnaj, Diego.

Przełknąłem ślinę, czując że nic już nie będzie takie samo.
-Żegnaj, Annabeth.

(Nie) Chcę Cię Zranić [ZOSTANIE WYDANE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz