62.

13.9K 445 460
                                    

MIKE POV

Siedziałem na tarasie, bawiąc się zapalniczką. Przedmiot wędrował zgrabnie między moimi palcami, podczas kiedy obserwowałem chmury, leniwie przetaczające się po wieczornym niebie. Moje życie od jakiegoś czasu stało się obserwacją. Niewiele mogłem robić. Większość czynności wiązała się z rwącym bólem.  Wstyd było mi to przyznać, ale szybko opadałem z sił przez co na dłuższy czas nie nadawałem się do żadnej pracy. Mogłem tylko siedzieć, słuchać i patrzyć, co właściwie robiłem codziennie. Rekonwalescencja trwała długo. Najgorsze było to, że jeśli chciałem wrócić do dawnej sprawności musiałem słuchać swojego ciała i nie robić nic wbrew własnym możliwościom. Musiałem przyznać, że stanie w miejscu i przyglądanie się światu z boku, było dla mnie niekomfortowe. Byłem stworzony do działania, które obecnie nie wchodziło w grę. Mogłem jedynie zagryźć zęby i czekać. 

— Denerwujesz się? — usłyszałem.
W drzwiach stał Diego, ubrany w czarne dresy i luźną, białą koszulkę. W ręku trzymał kubek, z którym chyba nigdy się nie rozstawał. Drugą rękę wciąż miał w gipsie.
— Skądże — mruknąłem, wzruszając ramionami. — To zwyczajny wtorek, prawda?
— Nie powiedziałbym — odpowiedział, sadowiąc się na plastikowym, białym krześle. — Chcesz pogadać?
Zaśmiałem się.
— O czym? O tym jakie kształty przybierają chmury na niebie czy o tym, że chyba mnie popierdoliło, jeśli się nad tym zastanawiam?
— Mike — westchnął — jeszcze trochę i wrócisz do formy. Biznes na ciebie czeka.
— I kręci się beze mnie — zauważyłem.
— Wiesz, jak działa ten świat. Nigdy się nie zatrzymuje.
Pokręciłem głową.
— Nie będę się nad tobą rozczulał, stary. Wytrzymasz jeszcze kilka tygodni i wrócisz na akcje, dobrze o tym wiesz.
— Od dłuższego czasu nie robicie nic innego niż rozczulanie się nade mną — warknąłem, na samo wspomnienie ich spojrzeń. Brakowało tylko, żeby próbowali głaskać mnie po głowie, za co oczywiście urwałbym im te łapska. — Nawet Wood dołączył do waszego teamu. Swoją drogą. Wiem, to ja chciałem go tutaj, ale... co on jeszcze tu robi?
— Wiesz, że w świetle tego co może się stać — zaczął rzeczowo, ściskając mocniej uchwyt niebieskiego naczynia — może się nam przydać.

Podskórnie czułem, że to powie. Zastanawiałem się, jak to się stało, że jeszcze niedawno planowaliśmy z Archerem pozbycie się go, a teraz Hale może trafić za kratki a ja posiadam kondycję i możliwości emeryta. Za to Ryan miał stać się Kingsem. O ile już nim nie był.

— Świetnie — mruknąłem, pocierając brodę palcami. Jednodniowy zarost kłuł mnie w opuszki.
— Podważasz moje decyzje?
— Nie — westchnąłem.
— To dobrze. Świat w którym żyjemy się zmienił. Ta pierdolona gra się zmieniła.
Dobrze wiedziałem, że ostatnie wydarzenia zmieniły całe miasto. Nic już nie było i nie będzie takie samo.
— Jesteśmy starymi wyjadaczami, Diego. Damy radę.
— Potrzebuję cię, Michaelu — powiedział poważnie. — Liczę na to, że szybko się zregenerujesz. Potrzebuję prawej ręki i Bóg mi świadkiem, że jesteś najlepszy na to stanowisko.

Kiwnąłem głową. Byliśmy z Diego jak bracia. Od zawsze byliśmy dobrymi partnerami w akcji. Mogliśmy na sobie polegać. Przed nami stały nowe wyzwania, nowe reguły, których nikt z nami nie konsultował. Nowa rzeczywistość pluła nam w twarz, jednak wiedziałem jedno. Nie zadziera się z Kingsami.
— Liczę, że nic nie będzie cię odciągać od obowiązków, Mike.
— Możesz być o to spokojny — uspokoiłem go, czując dziwny uścisk w okolicy serca.
Czułem czasem coś na kształt bólu w tamtym miejscu. Usilnie wmawiałem sobie, że to pooperacyjne powikłania, które wywołują nerwobóle przy nawet mikroskopijnych ruchach ciała. Wiedziałem, że moje tłumaczenie było bez sensu, jednak nie zamierzałem się z tego rozliczać.
— Na pewno? — spojrzał na mnie.
— Na pewno. 
— To dobrze.
Spojrzałem na godzinę, którą wskazywał zegarek na ręce Marrero. Ten niezidentyfikowany ból znów mnie zaatakował, na co skrzywiłem się nieznacznie.
— Annabeth się odzywała?
— Cóż — zaśmiał się — jeśli boisz się, że coś odciągnie mnie od biznesu to się mylisz.
— Po prostu pytam.
— O tej porze jest już szczęśliwą mężatką — odpowiedział, upijając długi łyk czarnego napoju. Czasem myślałem, że w tym kubku znajduje się whisky. Nikt normalny nie przeżyłby po takiej dawce codziennej kofeiny. Nie, kiedy piło się ją nawet przy zachodzie słońca i w środku nocy.
— Czyli się nie odezwała.
Marrero zaśmiał się, jednak był to śmiech z pogranicza złości i irytacji.
— Wróciła tu tylko po to, żeby nas ostrzec. Mamy szczęście, że to zrobiła. Dzięki temu uniknęliśmy dezorientacji. Jeśli którykolwiek z was liczył, że wróci tutaj i znów zacznie gotować te swoje wykwintne specjały, to chyba zamieniliście się mózgami z kurą. Doskonale wiedzieliście, jakie jest jej zdanie o tym gównie.

(Nie) Chcę Cię Zranić [ZOSTANIE WYDANE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz