Rozdział 43

14 2 0
                                    

Gdy Elodie zaczęła przebudzać się ze snu w swoim nowym pokoju, z przerażeniem zarejestrowała, że jakiś chłopak stoi nad nią i wpatruje się z wyczekiwaniem. I nie był to Jojo.

-Co ty tu robisz? – syknęła niezadowolona i automatycznie odsunęła się byle dalej od niezapowiedzianego gościa. Owinęła się na szybko kocem, gdyż myśl o tym, że chłopak miałby zobaczyć ją w samej piżamie, i to w dodatku takiej brzydkiej i starej jaką dostała od obsługi ośrodka, napawała ją wielkim zawstydzeniem. Mako już chciał się odezwać, jednak dziewczyna z panicznym przyspieszeniem doskoczyła do niego i zasłoniła mu usta dłonią. Pokazała palcem, że ma być cicho i spojrzała na drugi koniec pokoju. Na szczęście Joachim jeszcze głęboko spał. Heroska nadal nie przyznała się przed przyjacielem do swoich nieoczekiwanych uczuć względem syna Hypnosa a wiedziała, że teraz nie byłby na to najlepszy czas. Upewniwszy się, że nie zbudzili śpiącego nastolatka, Elodie władczo wskazała na łazienkę i upchnęła się do niej zaraz za Azjatą.

-Elodie, ja... – zaczął po chwili ciszy. Dziewczyna dopiero teraz zdała sobie sprawę jak bardzo ciasno jest w tej toalecie, gdyż niemal się ze sobą stykali. Założyła ręce na piersi, w całości zasłaniając się kocem, gdyż miała wrażenie że jest to teraz jedyna bariera oddzielająca ich od siebie. Spróbowała ukryć przerażenie przed konfrontacją a na wierzch wydobyć tylko urazę i złość. – Więc ja musiałem... musiałem cię zobaczyć.

-Aha, czyli bycie dowódcą pozwala ci na wtargnięcie do mojego pokoju w środku nocy i na wpatrywanie się we mnie jak psychopata.

-Nie, nie o to mi chodziło! Och, czy ty zawsze musisz być taka...?

-No jaka? Dokończ! – krzyknęła na niego i momentalnie zasłoniła sobie usta rękoma. Miała nadzieję, że w pokoju nie było tego słychać. – Mako, mam tego dosyć. Wpakowałeś mnie... wpakowałeś nas w największe błoto jakie tylko mogę sobie wyobrazić. Co teraz zamierzacie z nami zrobić? Wiesz dobrze, że pod przymusem i tak do was nie dołączymy – chłopak skrzywił się, ale Elodie nie dała mu dojść do głosu. – Jest to niekomfortowa sytuacja nie tylko dla nas, ale i dla wszystkich tutaj. Szczególnie dla tej twojej Giny... Wiesz co? Skoro i tak się tu już fatygowałeś, może wytłumaczysz trochę więcej niż wtedy w samochodzie – warknęła i rzuciła mu jadowite spojrzenie.

-Ja... dobrze. Oczywiście. Masz prawo to wszystko wiedzieć. Ja chcę, żebyś wszystko wiedziała – Elodie prychnęła, ale nie odezwała się ani słowem chcąc wreszcie wymusić na nim prawdę. – Zaczęło się to już tak dawno, że nie potrafię dokładnie określić. Pamiętam, że początek tego wszystkiego leży w moim spotkaniu z Giną. Może nie byłem wiele młodszy niż teraz, ale zdecydowanie mniej wiedziałem o świecie i brakowało mi perspektywy. Wiedziałem tylko, że jestem półbogiem z okropnym, moim zdaniem, darem i pozostawionym z nim na pastwę losu. Wizje i obce sny potrafiły łapać mnie z zaskoczenia a ja nie mogłem ani się na nie przygotować, ani ich kontrolować. Byłem coraz bardziej przerażony i nawet gdy dotarłem już do Obozu, nie było mowy o jakiejkolwiek pomocy ze strony innych. Jedynym, który mógłby mi pomóc, był mój ojciec, ale on... nigdy się nie pojawił. Wreszcie dotarłem do momentu, w którym gardziłem sobą za swoją słabość i bezużyteczność a jedyne czego pragnąłem, to normalność – ostatnie słowa wypowiadał już drżącym głosem. Serce Elodie boleśnie się skurczało, a dłonie wyrywały się, żeby go dotknąć, jednak resztki trzeźwego myślenia zabroniły dziewczynie się ruszać. – Wtedy właśnie na mojej drodze stanęła Gina. Pokazała mi, jak bardzo się dotychczas myliłem. Nagle awansowałem w swoich oczach z beznadziejnego przypadku do superbohatera. Ta zmiana była niesamowita, ale co chcę powiedzieć to że... postanowiłem nieść tę ideę w świat. Ramię w ramię z Giną. Nie było łatwo dojść na szczyt, szczególnie że kłócimy się ze sobą nieustannie. Ale ona jest moją siostrą a takiego połączenia nie da się uzyskać przez żadnego wspólnego rodzica. No i zobacz co osiągnęliśmy – zachwycał się a wyraz uwielbienia na jego twarzy był najpiękniejszym obrazem, jaki Elodie kiedykolwiek oglądała.

-Łał... ty naprawdę w to wierzysz – szepnęła smutno.

-Tak, Elodie, tak! Wierzę, że nie jesteśmy określeni przez naszych rodziców. Co więcej, uważam, że są oni nieodpowiedzialni, lekkomyślni i wpatrzeni w siebie. Nie nadają się ani na rodziców ani na władców świata. A nie należę do ludzi, którzy tylko mówią i nie ruszają się aby cokolwiek zmienić. Jeśli będzie trzeba, wyruszę na czele naszej armii... wyruszę na Olimp.

Dziewczyna wpatrywała się w herosa z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Czuła się zdradzona przez własne serce, ale... musiała się przyznać przed samą sobą, że podziwia go. Podziwia jego pasję, jego zaangażowanie i samozaparcie, dzięki którym osiągnął już tak wiele. Nagle z niewychodzącego poza swój domek półboga stał się przywódcą rebelii a ona musiała przyznać, że jej to imponuje. Zaraz jednak odzyskała trzeźwe myślenie. Podziw podziwem, ale nie mogła zaaprobować ideologii Echa. Może bogowie byli tacy, jakich ich opisał, jednak była stuprocentowo pewna, że świat bez nich nie mógłby istnieć. Co więcej – nie istnieliby półbogowie.

-Mako, przykro mi ale nie mogę się z tobą zgodzić – oznajmiła smutnym głosem, czym zdziwiła chłopaka. Spodziewał się krzyku a może nawet jakiegoś ataku. Już dawno przecież nauczył się, że mogłaby go załatwić w ułamku sekundy. Jej głos jednak tylko płynął i jak zwykle hipnotyzował go swoją barwą i melodyjnością. – Nie zamierzam cię oceniać, bo wiem jak okropnie bogowie mogą dać dzieciom w kość. I bardzo współczuję ci tych doświadczeń. Ale... nie pochwalam brutalności. Nie zniosłabym bycia częścią sporu, który mnie nie dotyczy. Sporu, w którym nie chcę obierać żadnej ze stron, bo... Nie uważam, żeby bogowie byli aż tak źli, żeby trzeba było ich eliminować. Mam wrażenie, że nie dostrzegasz drugiej strony medalu. Oni naprawdę mogą być dobrzy. Moja mama może być dobra.

-Jasne, Afrodyta. To ona była powodem tak wielu wojen i to ona zawsze snuje intrygi psujące ludziom życie – prychnął a cała łagodność momentalnie znikła z oczu Elodie. – Daj spokój, przecież wiesz jaka ona jest...

-Może i tak, może i masz rację. Ale jest moją matką i dla mnie jest wspaniała. Mamy bardzo bliską relację i nigdy, ale to nigdy nie odwrócę się przeciwko niej – wytknęła mu jadowicie i, uwalniając jedną rękę spod koca, dźgnęła go w klatkę piersiową. – A pomyślałeś kiedyś, że to może być twoja wina? Że ta cała złość i wrogość wzięła się z twojego serca? Że może to ty stoisz za tym co, w twojej opinii, jest takim wielkim błędem innych? Czy kiedykolwiek dałeś Hypnosowi szansę? Któremukolwiek z bogów? – Mako wpatrywał się w nią z niedowierzaniem a ona tylko prychnęła. – Więc jak śmiesz przychodzić tu i mnie pouczać? Wpajać mi swoją ideologię która jest fałszywa i oparta jedynie na półprawdzie? Odejdź, Mako. Odejdź i zastanów się nad sobą – pokręciła głową z dezaprobatą, po czym wyrwała się z klaustrofobicznej przestrzeni, w której przebywali tak długo i rzuciła się na swoje łóżko.

Przekręciła się na bok, tyłem do wyjścia z łazienki, i poczekała aż szelesty wychodzącego się skończą. Serce biło jej szybko a ona analizowała w myślach ich rozmowę. Wiedziała, że sprowokowała go do przejrzenia swojego systemu wartości i że to był jej sukces... Powinna tryumfować... Dlaczego więc w poduszkę sączyły się łzy? I dlaczego jedyną myślą krążącą po głowie było „W jakim świecie moglibyśmy być razem?".

Kiedy ucichną szepty // świat Obozu HerosówWhere stories live. Discover now