Rozdział 38

11 2 14
                                    

Podróż mijała im bez znacznych komplikacji. Słuchali muzyki, śpiewali znane piosenki, tańczyli w swoich fotelach, podjadali przysmaki. Musieli przyznać, że droga im się już dłuży, dlatego robili wszystko aby zapobiec nudzie. Udawało im się stworzyć tak beztroski nastrój... oczywiście do czasu.

Mako jako jedyny wiedział, co nadchodzi, ale w obliczu ostatnich wydarzeń kompletnie o tym zapomniał. Nie poinformował swoich nowych przyjaciół o niebezpieczeństwie. Nie wspomniał o organizacji, do której należy oraz że te wizje, przez które rozpoczęli misję, tak naprawdę były tylko ustawką, aby wpakować ich niejako w pułapkę. Wypadło mu to z głowy... ale niezwłocznie sobie przypomniał, gdy tylko usłyszał huk silników i zauważył dwa wielkie jeepy podążające za nimi.

-Łoooł, a co to jest? - rzucił Jojo, gdy samochody zwróciły także jego uwagę.

Syn Hypnosa gwałtownie obrócił się do tylnej szyby i cały zbladł. Polecenie i ostrzeżenie Giny jakby uderzyło go pięścią w twarz. Nie był w stanie nic wydusić, miał przed oczami tylko karę, która go spotka. Co on sobie myślał?

Nikt jednak nie widział jego reakcji. Elodie wpatrywała się w boczne lusterko. W pościg, którego nie była świadoma. Póki co, pokręciła tylko głową z dezaprobatą i oznajmiła:

-Przepuścimy ich przodem. Pewnie wyjechali na pustynię żeby trochę poszaleć.

Już zaczęła zwalniać i zjeżdżać na pobocze, gdy Mako gwałtownie szarpnął kierownicą i znów znaleźli się na pasie.

-Mako! Co ty robisz?! - przeraziła się Elodie. Ledwo dała radę utrzymać kontrolę nad pojazdem.

-Nie zwalniaj! Przyspiesz! - krzyknął, a panika stała się na jego twarzy bardzo dobrze widoczna.

-Dlaczego miałabym... - Elodie wytrzeszczyła na niego oczy, a dokładnie w tym momencie poczuli silne uderzenie od tyłu. Jeden z jeepów właśnie z premedytacją w nich wjechał. Wszyscy troje obrócili się do tylnej szyby. Pojazd terenowy lekko wycofał, po czym znów się na nich zamierzył. Już i tak wgniótł im bagażnik, ale najwidoczniej nie chciał na tym poprzestać.

-O co im chodzi?! - zawołała przestraszona dziewczyna, zmieniając bieg. Wyskoczyli do przodu i na chwilę zostawili atakujących w tyle.

Mako raz po raz obracał się do tylnej szyby, przy czym coraz mocniej ciągnął się za włosy. W myślach wrzeszczał sam na siebie. Co on najlepszego zrobił? Jak ma to teraz naprawić?

-To moja wina - wysapał. Elodie tak prędko obróciła się w jego stronę, że mało nie skręciła całym samochodem.

-Wytłumacz to w tej chwili, bo przysięgam, że rozkażę ci wyskoczyć przez te drzwi - wysyczała, robiąc się czerwona na twarzy. Usiłowała utrzymać kierownicę prosto, a świat za oknami zaczął się rozmazywać w wyniku ich pędu.

-Jest taka organizacja... Echo... - zaczął i przełknął powolnie ślinę, żeby zebrać myśli. Jeepy już nadjeżdżały. - Ja do niej należę. Właściwie to jestem jednym z założycieli...

-Streszczaj się - ostrzegła go, czując kolejne puknięcie od atakujących.

-Więc Echo chce osiągnąć... władzę. Władzę Olimpu. A bogów... zepchnąć z podium.

-Co takiego?! - wykrzyknęli Elodie i Jojo jednocześnie.

-To nie jest wcale takie niemądre. Kiedy przybliżymy wam nasze racje, na pewno wam też się spodoba... - tłumaczył się. Odetchnął głęboko i kontynuował. - Ja zostałem w Obozie, żeby rekrutować nowe osoby i kontrolować sytuację od wewnątrz, ale teraz zaczęło się robić gorąco. Wasza przyjaciółka... cóż, delikatnie mówiąc nie zgadza się z Echem i szykuje się na wojnę z nami.

-Rita? - upewnił się Jojo. Mako pokiwał głową.

-Teraz jestem potrzebny w Los Angeles i potrzebowałem kogoś, kto pomoże mi dostać się do siedziby. Tak, żeby nie wyglądało to podejrzanie. Jednak moja szefowa zaczęła się niecierpliwić i... wysłała po nas ludzi. Mają nas bez zwłoki przetransportować do Echa.

Elodie gwałtownie zahamowała, przez co pasażerowie mało nie wylecieli przez przednią szybę.

-Co robisz?! - zawołał Jojo, gramoląc się z podłogi z powrotem na siedzenie. - Musimy jechać! Musimy ich zgubić!

-Nie uciekniemy im, nie widzisz? Dookoła są same równiny, nawet jednego drzewa...! I tak nas dorwą... - wysiadła i trzasnęła drzwiami. Z morderczym wzrokiem przeszła na drugą stronę pojazdu, szarpnęła za klamkę i siłą wyciągnęła Mako na zewnątrz. Ten się nie przeciwstawiał tylko milcząco i z bólem się w nią wpatrywał. - A ja cały czas pomagałam jakiemuś kretowi! Jesteś... jesteś... - sapała ze złością. - Jesteś dupkiem! - wykrzyknęła. Nie miała w zwyczaju używać brzydkich słów, ale to się samo nasuwało. - Udław się językiem! - rozkazała, ale czary nie działały, jeśli naprawdę tego nie pragnęła.

Ostatnie co herosi zapamiętali to parkujące z piskiem wielkie samochody i wysiadająca przez nich mroczna nastolatka, wyglądająca w swojej podartej sukni jak czarownica. Zamachnęła rękami i posłała w ich kierunku strumień czarnej mgły, który momentalnie wdarł się do ich umysłów, powodując, że zaczęli spadać i spadać i spadać... bez końca.

Kiedy ucichną szepty // świat Obozu HerosówWaar verhalen tot leven komen. Ontdek het nu