Rozdział 26

18 2 5
                                    

-Spróbuj jeszcze raz, no dalej. Nie poddawaj się. Zamknij oczy i poczuj tę falę przechodzącą przez twoje nerwy.

-Tak to czujesz? W nerwach?

-Tak. Jakby ten prąd brał się ze mnie, nie z chmur. Kiedy już wytworzę go w sobie, łatwo mi jest połączyć go z tym z nieba.

Chłopiec zamknął oczy i skupił się tak mocno, że aż po czole zjechała mu kropelka potu. Liz musiała przyznać, że jest wytrwały i podziwiała jego zaparcie, szczególnie że nie dawało jak na razie żadnych rezultatów.

Już któryś raz ćwiczyli ciskanie piorunami. Na początku próbowała nauczyć go przewodzenia prądu przez ręce. Chcieli wywołać tylko małe elektryczne wężyki plączące się wokół palców, którymi tak często sama się bawiła. Nie dawało im to jednak nadziei, więc spróbowali innej strategii. Być może ogromny wybuch mocy był lepszym pomysłem. Raz a dobrze, prawda?

Na hasło "ćwiczenia z Charliem" cały Obóz nagle pustoszał i w zasięgu ich wzroku nie było nikogo. Pewnie po prostu nastolatki nie miały ochoty na przypadkowe smażenie żywcem. Chociaż póki co na żadne smażenie się nie zapowiadało. Chłopiec nie osiągnął nawet najmniejszego progresu. A tak bardzo się starał, że zdarzało mu się wzbić w powietrze i odlatywać. Z tym akurat nie miał żądnego problemu.

-Liz... czemu mi się nie udaje? - mały otworzył wreszcie oczy, które niemal od razu nabiegły łzami. Wszystko w jego siostrze zaczęło krzyczeć "Odwrót!". Nie nawykła do podnoszenia ludzi na duchu i uważała się za ostatnią osobę, która miałaby do tego jakiekolwiek kompetencje. Teraz jednak nie było tu nikogo innego, a dzieciak potrzebował jakiegoś pocieszenia.

-Charlie, jesteś duży i rozumny, prawda? - zaczęła ostrożnie. Chyba pora stanąć z prawdą twarzą w twarz. - Posłuchaj. Latanie wychodzi ci idealnie, prawda? Wznosisz się w powietrze jakbyś się z tym urodził. Jesteś nawet bardziej zwrotny i wdzięczny niż ja. Cieszysz się z tego, prawda?

-No pewnie - uśmiechnął się z trudem.

-No więc... Może czas odpuścić? Wiesz... nie każde dziecko Zeusa ma tę moc. Tak jak nie każde jest równie potężne. Ale każde jest potrzebne i niezastąpione. Masz tu swoje miejsce, Charlie. Możesz nawet kiedyś dostać misję. I dasz sobie radę bez władania piorunami.

-Łatwo ci mówić! Ty masz wszystko! - maluch zaczął się pieklić. - Masz wszystko a tego nie doceniasz! Jesteś tak potężna, że wszyscy ze wszystkich sił próbują cię chronić przed niebezpieczeństwem. A ty zamiast im pomóc, masz ich gdzieś. Nie obchodzi cię to. Mnie by obchodziło. Ja bym sobie poradził z taką mocą. Chcę więcej! To niesprawiedliwe!

-Hej, spokojnie... - skrzywiła się, jednak Charlie już uciekł, zanosząc się łzami.

No i co ona miała z nim zrobić? Młodszy brat oznaczał same problemy. Zaczynając od tego, że ledwo znalazło się dla niego miejsce w tym pożalcie się bogowie domku, kończąc na tym, że cały czas ją prosił aby porozmawiała z ojcem na jego temat. Co miała mu powiedzieć? Że Zeus wcale nie jest taki fajny jak myśli? Że ich rodziciel dba tylko o własny tyłek? Wtedy po raz kolejny złamałaby mu serce. Pewnie powinna pozwolić mu w to wszystko wierzyć jak najdłużej. Patrzeć na świat przez różowe okulary. Tyle że po prostu nie mogła.

Przynajmniej jej kuzynka to rozumiała. Rita też nigdy nikomu nie słodziła. Dopóki nie zaszło się jej za skórę, nie stanowiła zagrożenia. Wręcz czuło się przy niej bezpiecznie. Jeśli byłeś jej przyjacielem, byłeś jednym z nielicznych, którzy mogli liczyć na jej bezgraniczne poświęcenie. Wiedziałeś, że cię obroni. Jej moc była ogromna, a w dodatku z każdym dniem coraz bardziej wypracowywana. Czasami, szczególnie w momentach walki, fale jej mocy emanowały na wszystkich dookoła, sprawiając że już na samą myśl człowiek chciał się poddać. Bo wtedy wiedział, że nie ma już szans. A co jeśli... Jeśli Charlie miał rację? Czy ona też mogła stać się tak potężna? Na pewno miała potencjał. Wszyscy jej to mówili. Rita przez kilka miesięcy atakowała, gdy tylko tamta przestępcza grupa choćby pomyślała o zwerbowaniu jej. Była dzieckiem Wielkiej Trójki. W przeszłości jej rodzeństwo rozpętywało wojny machnięciem ręką. Może powinna wziąć się w garść? Spróbować coś zdziałać? Nauczyć się czegoś więcej?

Jakby na zawołanie, z cienia najbliżej stojącego domku wyłoniła się jej kuzynka. Liz mało nie wrzasnęła. Rita za rzadko z nimi ostatnio przebywała żeby się do tego przyzwyczaić. Przed wakacjami nie podróżowała jeszcze cieniem tak często, bo już kilka krótkich dystansów ją męczyło. Teraz robiła to bez mrugnięcia okiem.

-Liz, musimy porozmawiać. Nie tylko my. Wszyscy obozowicze. Spotykamy się po obiedzie w Wielkim Domu. Będzie narada wojenna.

-Zrozumiano, dowódco - burknęła blondynka i przeszła obok Księżniczki Podziemia, kierując się do swojego domku.

-Właściwie jestem Generałem, nie "dowódcą" - Rita dogoniła ją, nie zważając na jej ponury nastrój. - Chociaż nie wiem czy to nie był błąd. Od tamtego czasu moje relacje z innymi zaczęły się psuć. Bogowie podzielili się w swoich stanowiskach pół na pół. A obozowicze zaczęli się mnie bać. Wiadomo, jest to jakiś sposób na uzyskanie posłuchu, ale wolałabym żeby mnie lubili.

-O, widzę że wraca dawna Rita. Naprawdę byłaś przerażająca przez pierwsze kilka dni.

-To chyba Podziemne fluidy – nastolatka wzruszyła ramionami. - Mam nadzieję, że przynajmniej was nie wystraszyłam. Do zobaczenia na naradzie!

Rita odbiegła powiadamiać innych a Liz powiodła za nią wzrokiem. Nie miała siły powiedzieć jej, że to właśnie oni byli przez nią najbardziej przerażeni.

Kiedy ucichną szepty // świat Obozu HerosówWhere stories live. Discover now