Rozdział 35

23 2 11
                                    

Kolejna wizja spadła na Mako jak grom z jasnego nieba. Czy już nie wystarczająco dużo sekretów skrywał? Czuł tak wielką rozterkę w sercu... Zadanie miało być proste. Przejechać na zachodnie wybrzeże, zwerbować przy okazji dwóch nastolatków... Nikt chyba nie przewidywał, że to właśnie wśród nich może powstać przeszkoda. Przeszkoda tak agonicznie trudna do pokonania. Ale najwyraźniej nikt się tym nie przejmował. Chcieli nim zawładnąć, więc to robili. Gdy się do niego odzywali, nie miał innego wyjścia jak odpowiedzieć na wezwanie.

-Mako. Mako. Odbiór! - zawołał damski głos, zanim chłopak zdołał cokolwiek zobaczyć. Obraz zawsze wizualizował mu się z opóźnieniem. - To ja, Gina.

-Eee, tak, jasne. Już tu jestem - odpowiedział, gdy tylko znalazł się naprzeciwko niej. Póki co stali pośrodku białej pustki. To on zarządzał snem, do niego więc należał wybór otoczenia. Szybko zwizualizował wokół nich kilka rzędów tapicerowanych siedzeń i daleko z przodu osłoniętą kurtyną scenę.

-Teatr? Naprawdę? - niedowierzała młoda kobieta o ciemnej karnacji i ciasno związanych włosach. Z impetem opadła na krzesło tuż obok siebie. Jej ciężka, przemalowana na czarno zbroja zazgrzytała niemile.

-Lubię teatr - wzruszył ramionami. - Stworzenie tego obrazu nie wymaga wiele wysiłku. A twój strój? Gdy uczyłem cię jak wchodzić do mojego snu, pokazywałem ci też dodatkowe opcje. Zresztą możesz coś wybrać nawet teraz.

-A co jest złego w zbroi? - burknęła. - Czepiasz się szczegółów. Najważniejsze, że tu jestem. A wiesz co to oznacza? - wysyczała.

-Gina, nie denerwuj się...

-Gdzie jesteś, Mako? Miałeś już dawno tu dotrzeć. Zamiast ruszyć od razu, walczyłeś ze mną i odwlekałeś to w czasie - chłopak otworzył usta, aby coś powiedzieć, jednak kobieta uniosła rękę. Jej władzę i respekt do niej czuł nawet w wizji. - Nie skończyłam. Wiem, że chciałeś być wtyczką tak długo, jak się da. Obserwować herosów i dawać nam cynk. Ale powtarzałam ci, że nadchodzi ostateczna bitwa. Córka Hadesa nam nie odpuści. Musisz dotrzeć tu najszybciej jak się da, zobowiązałeś się przecież do walki za naszą sprawę.

-Och, Gina, Gina – Azjata oparł się luźno o zagłówek jednego z kolejnych siedzeń i przechylił głowę. - Już tyle dla nas robię, a ty dalej tego nie widzisz. Tylko wiecznie rzucasz oskarżeniami. Dzisiaj mało nie dałem się dla ciebie zabić - oznajmił.

-Proszę cię, Trevor z chłopakami nigdy by cię nie zabili - parsknęła i odepchnęła się od krzesła. Zaczęła krążyć po sali wbijając swoją złość w parkiet.

-Wyglądało to trochę inaczej. Najpierw przekazali mi wszystkie informacje, a potem trzech uzbrojonych goryli rzuciło się na nas na wyjściu. W dodatku musiałem udawać, że nie umiem walczyć. Gdyby nie Elodie...

-Hmm, więc Ona ma imię - rzuciła z zaciekawieniem i podeszła bliżej Mako. Ten strzelił buraka na całej twarzy, choć udawał opanowanego. - Och... przecież wiesz, że przez sen łatwiej jest odczytać czyjeś emocje.

-Nie słuchasz mnie - zwrócił jej uwagę, po czym wyminął i też zaczął krążyć po sali. - Czemu właściwie mam wiecznie wykonywać twoje rozkazy? Echo miało być naszym wspólnym dziełem. Demokratycznym tworem wszystkich chętnych do obalenia rządów Olimpu. Co, chcesz być drugim Zeusem? Tego chcesz?

Gina zwężyła oczy i w sekundę znalazła się przy Mako. Wykręciła jego ramię do tyłu, kopnęła w brzuch i poprawiła ciosem w kręgosłup. Momentalnie rozłożył się na posadzce. Choćby i miał doskonały refleks, nie pokonałby jej. Szczególnie nie w tej zbroi. Leżał zwijając się z bólu, oddychając urywanie, będąc przyciskanym do ziemi i marząc, aby ten sen się już zakończył. Czuł tak wielkie upokorzenie... Jednak ona też wpływała na to połączenie i teraz musiał wysłuchać jej do końca.

-Nie kwestionuj więcej mojej pozycji, kochasiu. Pamiętaj, że to ja dałam ci wszystko. Nauczyłam cię walczyć. Pokazałam sprawę, za którą możesz podążać. Cel, który może wskazywać ci drogę. Nie zaprzepaść tego wszystkiego. A już szczególnie nie dla jakiejś laleczki.

Krew zagotowała mu się w żyłach, jednak jeśli chciał być wolny, musiał odpuścić. To nie była jego pierwsza sprzeczka z Giną. Kobieta nie należała do pamiętliwych ani obrażalskich, ale była gotowa posunąć się do wszystkiego. Ostrzyła pazurki na córkę Hadesa, jako że ta zrobiła sobie w niej wroga. Nie chciał stać się następnym w kolejce. Nie chciał też być zdrajcą. Nie przyznawał się nawet sam przed sobą do tego, że sprawa Echa coraz bardziej oddalała się od jego serca, w miarę jak przybliżali się do celu podróży. Była to zbyt przerażająca myśl.

Popatrzył w górę i zamazanym wzrokiem dostrzegł bezlitosne oblicze Giny. To była kobieta, która przejęła nad nim władzę. To była kobieta odpowiedzialna, za wszelkie jego koszmary i nieprzespane noce. Zaszczepiała mu w umyśle wizje tego, co miało nadejść. Zrobiła sobie z niego swojego powiernika. Wytresowała jak posłuszne zwierzątko. Nie dostrzegła tylko rysy, która teraz się powiększała i pogłębiała, zamiast ufności i wiary wpuszczając do środka strach.

Pokiwał głową, a ona zdjęła z niego nogę, którą dociskała go do podłogi. Uśmiechnęła się tak, jak kiedyś. Jak starsza siostra, która dopiero co rozłożyła młodziaka na łopatki, ale zaraz zaproponuje zimny kompres i słodką lemoniadę. Zupełnie tak jak wtedy, gdy jej zaufał... Otrząsnął się jednak przy jej ostatnich słowach, które przy okazji zmroziły mu krew w żyłach.

-Nie kłopocz się już. Nadszarpnąłeś moje zaufanie. Teraz już moi ludzie was przejmą. Czekajcie na nich i nie próbujcie żadnych sztuczek.

Gdy tylko Gina zniknęła, Mako obudził się i niemal wyskoczył ze śpiwora. Musiał wyrwać mu się krzyk, bo usłyszał, że leżąca kilka metrów dalej Elodie także wstaje z posłania.

-Mako? Wszystko w porządku? - spytała, podchodząc ostrożnie do nastolatka. Rozglądała się po ziemi, żeby nie potknąć się o leżącego Jojo, jednak ten najprawdopodobniej położył się w samochodzie.

Syn Hypnosa nie mógł się uspokoić. Chodził zmartwiony w te i we wte, a jego rozbiegane oczy nie mogły skupić się na żadnym konkretnym punkcie. We śnie łatwiej mu było zrozumieć, co przekazuje mu mózg, jednak teraz informacje i myśli przytłaczały go, tworząc w umyśle wielką spiralę. Elodie wspięła się na palce, żeby dosięgnąć jego ramion.

-Hej... co się stało? - wyszeptała. - Wiesz, ja... nie do końca jeszcze rozumiem te twoje wizje i... to wszystko czym się zajmujesz. Jeśli chcesz, mógłbyś mi to wytłumaczyć - zachęciła.

Rozbiegane oczy Mako napotkały jej zmartwiony wzrok i... nagle cały świat zwolnił. Stojąc przed nim, w porannych promieniach słońca, nieumalowana i pozwalająca kosmykom swobodnie okalać jej policzki, wyglądała niczym anioł. Wyglądała jak szczęście. Szczęście, którego jeszcze nigdy nie doświadczył. Szczęście tak wielkie, że na nie nie zasługiwał. Ale ona... mimo, że na co dzień tak silna, odważna i wierna swoim ideałom, teraz wydawała się być wszystko rozumiejącą ostoją. Chciał jej wytłumaczyć co się dzieje. Chciał się przed nią przyznać. Do wszystkiego. Do tego, co ich czeka. Co sam na nich ściągnął. I wiedział, że to zrobi. Tylko może nie teraz.

Jeszcze raz pochwycił jej wyczekujące wyjaśnień spojrzenie, po czym przyciągnął ją do siebie i zatopił usta w pocałunku. Dziewczyna z początku nie wiedziała co się dzieje i na chwilę oderwała się od niego. Skonsternowana zlustrowała jego twarz, lecz po chwili znów uległa uczuciu. Przylgnęła z powrotem do chłopaka, zawierzając tajemnicę mgłom poranka. W tej pustynnej ciszy byli teraz tylko oni i nie liczyło się nic więcej. Oboje zapomnieli o świecie dookoła. Mimo że nie znali się długo i jasne było, że nie wiedzą o sobie wszystkiego, w tym pocałunku poczuli to, czego im brakowało. On – zaufanie, światło dnia i szczęście. Ona – akceptację, pewność i siłę. Pocałunek wypełnił luki w ich wiedzy o sobie nawzajem. Gdy się od siebie oderwali, już nie byli sobie obcy. I już nic odtąd nie miało być takie same.

Kiedy ucichną szepty // świat Obozu HerosówWhere stories live. Discover now