Rozdział 10

32 2 6
                                    

Liz otarła sobie pot z czoła po tym jak przeskoczyła już kilkanaście barierek i metalowych konstrukcji. Nie chciała iść na skróty – wiadomo że mogła zwyczajnie wzbić się w powietrze, ale chciała doświadczyć czegoś innego. Oraz być przygotowaną na każdą ewentualność. Obejrzała się za siebie w poszukiwaniu przyjaciół. Kilka osób dalej był Joachim, a Afrocórka jak zwykle ostatnimi czasy, poruszała się na przedzie. Dziewczyna złapała się na tym, że szuka jeszcze dwóch nastolatek, ale nie... razem z nimi była tu przecież jeszcze tylko Kate.

Biegli przed siebie, nie zbaczając z trasy. Póki co, żadne szczególne miejsce nie rzuciło im się w oczy. Dzieci Apolla, jak zwykle rozentuzjazmowane, przybijały sobie w drodze piątki, ale ci od Aresa nie wyglądali już na tak szczęśliwych. Zapewne spodziewali się większej batalii. Do Liz poszedł z lewej strony jakiś mały człowieczek i dopiero po chwili zauważyła jego niebieskie oczy wpatrujące się w nią z radością.

-Cześć, Charlie – mruknęła. – Czemu nie idziesz z innymi dziećmi?

-Wiesz... wszyscy tutaj są w sumie fajni... ale ci od Hermesa są trochę podejrzani – oznajmił konspiracyjnie. – Wolę ciebie – wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Pokażesz mi jakieś fajne sztuczki od Zeusa?

-Nie wydaje mi się żeby gra miejska była odpowiednim momentem na szastanie piorunami – odpowiedziała i niemal od razu tego pożałowała. Charliemu tak spodobała się ta wizja, że zaczął bez końca rozwodzić się nad tym jaka dziewczyna jest super.

Po kilku minutach nareszcie natrafili na punkt, który wydał się im szczególny. Było to rusztowanie prowadzące aż na dach wysokiego nowoczesnego budynku. Problem polegał na tym, że co prawda u dołu było szerokie, jednak po drodze zwężało się i na samej górze starczyłoby miejsca już tylko na jedną osobę. Dodatkowo wzdłuż ścian zwisały luźno zasupłane liny i gdzieniegdzie widać było wgłębienia w ścianie.

-No dobra, nie dam na to nikomu wejść bez zabezpieczenia – zaczęła twardym głosem jedna z obozowiczek Aresa. Została nieoficjalnie okrzyknięta przywódczynią, bo miała najwięcej doświadczenia. Teraz wszystkie dzieciaki instynktownie ustawiły się w kółko dookoła niej, a ona przechadzała się w środku i decydowała. – Kto jest tutaj lekki, umie się wspinać i jest wygimnastykowany? – rozejrzała się i wreszcie wycelowała palec w Elodie. – Ty! Pamiętam cię z ćwiczeń. Powinnaś sobie poradzić. Przyjmujesz wyzwanie?

Afrocórka bez słowa wystąpiła do przodu i kiwnęła głową z powagą. Liz mogła jasno stwierdzić, że wewnętrznie umiera ze strachu, ale inni chyba tego nie zauważyli.

-Okej – córka Aresa obróciła się patrząc wszystkim po kolei w oczy. – Cała reszta będzie ją asekurować. Konstrukcja jest chwiejna, więc starajcie się o nią nie opierać dłużej niż będzie trzeba. Wchodzimy po kolei, dochodzimy do swojego miejsca, obwiązujemy się liną, opieramy nogi na wgłębieniach i trzymamy rusztowanie. W razie czego łapiemy wspinającą.

-Elodie – rzuciła dziewczyna. Jak ma tu umrzeć, to przynajmniej niech każdy zna jej imię.

-Ta – machnęła ręką dowódczyni. – Zaczynamy!

Gdy Elodie położyła nogę na metalowej rurce, serce szybciej jej zabiło. Widziała szczyt wysoko ponad głową i przyprawiało ją to o dreszcze. Z każdą sekundą wahała się coraz bardziej. Ten budynek miał tylko trzy piętra... a może aż trzy? Nie chciała już więcej o tym myśleć. Najchętniej wyczyściłaby teraz swój umysł, ale strach przejmował kontrolę. Wreszcie, w momencie ostatecznego kryzysu dostrzegła, że z góry macha jej Joachim. Pewnie domyślił się, że dziewczyna potrzebuje wsparcia i wisiał teraz tylko na jednej ręce, ryzykując poniekąd życie, żeby podnieść ją na duchu. Niewiele myśląc, zaczęła się wspinać.

Kiedy ucichną szepty // świat Obozu HerosówWhere stories live. Discover now