Rozdział 6

31 2 4
                                    

-No i co my mamy z tym począć? – spytał Joachim, łapiąc się w bezsilnym geście pod boki. Liz i Elodie, stojące po jego dwóch stronach, skrzyżowały ręce na piersi. Cała trójka z bezsilnością spoglądała w dół.

Przed nimi stało kartonowe pudełko z wytłoczonymi dziurami, podskakujące ochoczo od czasu do czasu. Elodie nachyliła się jeszcze raz, ponownie uchyliła wieko i znowu w przestrachu szybko je opuściła. Spojrzała na swoich przyjaciół wyszczerzonymi zdziwionymi oczami, jednak po chwili jej spojrzenie stało się oskarżycielskie i ukierunkowała je konkretnie w Joachima.

-No co? – chłopak oburzył się. – To nie moja wina.

-Jak to nie twoja? – zdenerwowała się.

-To mój tata jak zwykle coś opacznie zrozumiał... – Jojo próbował się usprawiedliwić. – Powiedziałem mu wyraźnie, że szukamy pomysłu na prezent urodzinowy dla córki Ateny na za dwa miesiące. Przecież nie kazałem mu bawić się w zoologa. Ale to też nie jego wina. On po prostu... gdy już wpadnie na jakiś pomysł, staje się bardzo entuzjastyczny.

-Ugh, ten Apollo... On mnie osłabia – zaczęła narzekać Afrocórka.

-Ej, nigdy nie mów, że fantastyczny Apollo nie jest fantastyczny – obruszył się Joachim.

-Nie kłóćcie się – mruknęła Liz, kończąc sprzeczkę zanim się na dobre rozpoczęła. – Mamy teraz ważniejsze sprawy na głowie.

Znów zapatrzyli się w pudełko. W pewnym momencie wieko podskoczyło tak wysoko, że cała trójka rzuciła się, aby przytrzymać je na swoim miejscu.

-Myślicie, że jeśli zaniesiemy ją do domku Ateny to oni się nią dobrze zajmą? – zapytała Elodie, odgarniając kosmyk włosów z twarzy.

-Eee zawsze warto spróbować – stwierdził chłopak, a potem czym prędzej podnieśli szare pudło.

-Jest tu kto? – zawołała Elodie od progu, gdy już dotarli do swojego celu. Wnętrze domku szóstego zawsze ją zadziwiało. Łóżka zostały tu zepchnięte na bok, zupełnie jakby sen był w życiach młodych herosów mało ważny. Zamiast nich, prawie całą przestrzeń zajmowały stanowiska pracy – biurka zastawione przyrządami i zawalone stertami papierów, a przy ścianach regały pełne książek. Nic, czym Afrocórka mogłaby się zainteresować.

-To jest tu ktoś czy nie? – mruknęła niezadowolona przy braku odzewu. Wreszcie spróbowała odrobiny wyuczonej już czaromowy. – Niech ktoś tu do nas przyjdzie i nas przywita. Proszę – dodała grzecznie, gdy zgromiło ją spojrzenie córki Zeusa. Nie miała ochoty na rażenie prądem.

Czaromowa podziałała i już po chwili na progu pojawił się jeden z braci Kate. Gdy zobaczył, że przybyła do nich cała delegacja, szybko zwołał jeszcze kilka osób. Wkrótce pojawiła się też i przyjaciółka przybyłych herosów. Z zaciekawieniem stanęła obok nich. Joachim westchnął, po czym wręczył jednemu z chłopców tajemnicze pudełko.

-Tak, no więc... to jest dar dla całego waszego domku. Zażalenia i reklamacje prosimy kierować do Apolla. Życzymy miłego życia – powiedział, po czym cała trójka z kamiennymi twarzami cofnęła się o kilka schodków.

-Czekaj, nie...! – ostrzegła grupowa domku, jednak nie była wystarczająco szybka. Jeden z młodszych chłopców uchylił wieko i ze środka wyleciała kula armatnia. A przynajmniej tak im się początkowo wydawało. Gdy na chwilę stracili swój prezent z oczu, najstarsza dziewczyna dokończyła. – A co jeśli to byłby zamach bombowy? Albo pudełko z klątwą? Nie można tak po prostu przyjmować pudeł od obcych! – powiedziała, po czym skrytykowała przybyłą trójkę spojrzeniem.

Tymczasem pod sufitem latała sobie... sowa. Pokaźnych rozmiarów zdrowy okaz płomykówki. Cieszyła się z odzyskanej wolności i z ciekawością odkrywała każdy kąt pomieszczenia pohukując radośnie. Gdy skonsternowani obozowicze otrząsnęli się z szoku, skierowali nierozumiejące spojrzenia na swoich gości. Tamci już uciekali, powtarzając tylko ze śmiechem, że zażalenia do Apolla. A z daleka dobiegły ich propozycje imion dla zwierzątka:

-Arystoteles!

-Albert Einstein!

-Może Dedalus?

Kiedy ucichną szepty // świat Obozu HerosówWhere stories live. Discover now