Rozdział 29

16 2 0
                                    

Minuty zlewały się w godziny a nikt nie wracał. Elodie początkowo siedziała obok Joachima przy ścianie, uspokojona odłożeniem jakiegokolwiek działania na później, jednak teraz krążyła po pokoju. Musiała zacząć się czymś zajmować, bo inaczej padłaby z nerwów. Najpierw przeliczyła długość ścian. Okazało się że trzymają ich w niedużym pomieszczeniu, czymś jak składzik czy mała spiżarnia. Dziewczyna zaczęła się zastanawiać czy to możliwe, żeby znajdowali się nadal w tym samym zajeździe, przy którym zaparkowali. Właściwie dlaczego nie? Wyszłoby na to, że sami podsunęli się porywaczom na tacy. Pozostawało pytanie: kim oni są? Czy to potwory rodem z Tartaru pożerający takich jak oni? Czy może zwykli śmiertelnicy, którym życie niemiłe? Z tymi drugimi mogli sobie poradzić... ale nie w rozsypce. Co się działo z Mako? Gdzie i dlaczego trzymają go tak długo?

Elodie jakby przyciągnęła chłopaka myślami. Niczym tornado wbiegł przez drzwi i cały zdyszany wykrzyczał „Uciekamy!". Nie musiał im tego dwa razy powtarzać. Ruszyli przed siebie nie zastanawiając się nad żadnym planem. Dziewczyna co jakiś czas obracała się, chcąc sprawdzić czy Jojo biegnie za nią, ale cały czas podążała za synem Hypnosa. Ten biegł całkiem szybko jak na herosa stroniącego od ćwiczeń fizycznych.

Przedostali się przez dwa korytarze, nie spotykając nikogo. Wnętrza były tam dość stare i obskurne. Ze ścian spały się fragmenty farby. Razem z ich krokami, w górę wzbijały się tumany kurzu. Trzeci korytarz miał ich poprowadzić na otwartą pustynną przestrzeń, jednak wtedy pojawiły się przeszkody. Dokładniej trzy wielkie barczyste przeszkody. Zbiry uśmiechnęły się i ruszyły na nich. Ubrani byli w jakieś grube ubrania, prawdopodobnie także w kamizelki kuloodporne jednak na nic im się tym razem nie przydały. Elodie ze zgrozą sobie uświadomiła, że zostali pozbawieni wszelkiej broni. Nie miała przy sobie niczego, pozbawiono ją nawet małych, dobrze ukrytych sztyletów. Mako i Jojo rzucili jej zatroskane spojrzenia. Jeden z nich spędza więcej czasu w łóżku niż poza nim a drugi przeważnie przebywa w swoim domku malując lub pisząc. Wniosek był jeden: oni bez broni nie mieli żadnych szans. Elodie przez chwilę dała się opanować panice, jednak zdążyła się uspokoić jeszcze zanim dopadły ją łapska nieprzyjaciela. Da radę. Może to zrobić. W końcu jest półboginią. Bardzo wysportowaną półboginią.

Momentalnie sprawdziło się to, co powtarzali im instruktorzy. W tracie zagrożenia przypomina się wszystko. Pamięta się każdy ruch, każdą technikę walki. Teraz Elodie zamierzała z tego skorzystać. Najpierw wykonała unik od rozpędzonej pięści, następnie wykorzystała jej pęd i chwytając się jej, obróciła się do atakującego i sama go uderzyła. Zanim zorientował się co się dzieje, uderzyła go jeszcze raz z drugiej strony i kopnęła kolanem w brzuch. Gdy zwinął się z bólu, miała czas ogarnąć sytuację. Jojo radził sobie jak mógł i wyglądało na to, że przynajmniej odwraca uwagę atakującego. Elodie wycelowała cios z łokcia prosto między łopatki. Facet jęknął z bólu i opadł na kolana. Dziewczyna szarpnęła jego głowę w górę i mało się nie przewróciła z szoku. Był w jej wieku. To był mody chłopak, coś jej podpowiadało że nawet heros. Spojrzała na pozostałych dwóch i stwierdziła że tamci są tacy sami. Nie miała jednak czasu się nad tym zastanawiać. Poddusiła swojego wroga aż stracił przytomność i szybko doskoczyła do Mako. Odepchnęła chłopaka na bok i sama równie szybko załatwiła drugiego zbira. Nim się zorientowała, opadła z sił. Nie mogła już zmierzyć się z trzecim przeciwnikiem. Jej ciało jeszcze dobrze nie wydobrzało po rozpylonym wcześniej otumaniającym proszku.

-Elodie! Jesteś Afrocórką! – wykrzyknął Jojo, wymierzając ostatni cios w kolano. Niewiele mu to jednak pomogło i już po chwili zbir trzymał go przed sobą, przykładając nóż do gardła. Afrocórką? Afrocórką? W czym jej to miało pomoc? Czy to właśnie nie była przeszkoda? Nie miała wspaniałego przeszkolenia wojskowego, nie posiadała żadnych supermocy... Och! A może jednak?

-Puść proszę mojego kolegę – zaczęła czarować zdyszanym głosem, nim tamtem zdążył coś powiedzieć. Musiała się jednak zmusić do większego wysiłku, rozedrgany głos nie był wcale skuteczny. – No już, bądź grzecznym chłopcem.

Heros niechętnie rozluźnił uścisk i Elodie zaczekała, aż Jojo znajdzie się w bezpiecznej odległości.

-A teraz odejdź na drugi koniec tego budynku i do nikogo się po drodze nie odzywaj, zrozumiano? – na koniec jeszcze bardziej zabarwiła swój głos. Chłopak z wyraźnym wahaniem pokiwał głową i ruszył przed siebie. Może i nie była mistrzynią w czaromowie, ale przynajmniej uratowała im skórę.

Herosi popatrzyli po sobie bez słowa i wybiegli na zewnątrz, nie obracając się za siebie.

Kiedy ucichną szepty // świat Obozu HerosówWhere stories live. Discover now