Rozdział 4

38 2 2
                                    

-Szybko, szybko! – rozniósł się po Obozie donośny kobiecy głos. -Ruszaj ten tyłek!- motywujące okrzyki przeplatały się od samego rana z narzekaniami i jękami.

Dla większości herosów nie było to nic nowego. Wstali spokojnie, nie spiesząc się przywitali dzień i spodziewali się minąć po drodze na śniadanie wymęczone dzieci Aresa, ćwiczące katorżniczo na świeżym letnim powietrzu. Jakie było ich zdziwienie, gdy zamiast nich zobaczyli na bieżni cały domek Afrodyty biegający dziesiąte już kółko pod nadzorem Elodie.

Heroska ustaliła poprzedniego dnia z grupową, że codziennie rano całe rodzeństwo będzie pracowało nad formą i fit ciałem. Oczywiście nie wszystkim się to podobało, co potwierdzały dające się głośno słyszeć okrzyki niezadowolenia, jednak nie mogli się sprzeciwić osobom u władzy. A przecież także ich mama popierała osiągnięcie pięknego wysportowanego ciała.

-Koniec części kardio! – wykrzyczała Elodie po zakończeniu przez wszystkich dziesiątego kółka. – Przerwa na łyk nektaru i zaczynamy wzmacnianie mięśni! – dodała, gdy absolutnie każdy oprócz niej padł prawie nieprzytomny na ziemię. Afrodzieci nie przywykły najwyraźniej do wysiłku fizycznego.

-Elizabeth Odair! – zawołała znowu, gdy zauważyła przechodzącą obok przyjaciółkę. Najwyraźniej nadzwyczajnie jej się to spodobało. – Chodź ćwiczyć z nami! W zdrowym ciele zdrowy duch!

-Pierwszy raz to powiem, ale... – spojrzała zdegustowana na przepocone przez herosów podłoże. – Cieszę się, że to Zeus mnie spłodził.

Odeszła w stronę śniadania kręcąc głową. Kierowała się głównie zapachem, bo oczy były wciąż jeszcze zamknięte. Kto wymyślił zmianę czasu? Nie przejmowała się jak wygląda, bo przecież nikt jej podczas śniadania nie widzi z bliska. W końcu siedzi sama przy stole Zeusa. A potem jeszcze zdąży się przyszykować na cały dzień. Może uda jej się przekonać córki Hekate do użyczenia jej czaru ładnego wyglądu?

Za Joachimem bezsenna noc, ale chłopak się tym nie przejmował. Gdy przebywał w swoim środowisku, nie odczuwał nic oprócz weny i chęci tworzenia. Często zdarzało się, że obozowicze z jego domku nie zmrużali oczu przez kilka dób i kładli się dopiero gdy czuli, że nie mogą już spożyć ani trochę ambrozji. Dzieci Apolla łączyła artystyczna więź, ale jak każdy artysta, potrzebowali też odosobnienia dla kontemplacji i skupienia, dlatego wychodzili o różnych porach i wspólnie pojawiali się tylko na kolacji i przy ognisku. Każdy z nich żył własnym trybem, wiedział czego potrzebuje i jakie ma uzdolnienia. Niektórzy czuli przymus udoskonalenia w sobie wszystkich dziedzin swojego ojca, inni skupiali się tylko na pojedynczych aspektach takich jak medycyna, muzyka lub łucznictwo. Nierzadkie w tym domku okazywały się kłótnie – często z użyciem klątw rymowych lub medycznych. Co chwila ktoś pokazywał się na terenie Obozu wysypany trądzikiem lub ze skręconą kostką. Można by pomyśleć, że sztuka stwarza porozumienie, jednak w praktyce Domek Apollina był najbardziej kłótliwym na całym Obozie.

Kate nie miała takich problemów. Nie wiedziała dlaczego, ale czuła niezwykłą łączność z pegazami. Jej mama nie mogła być z tego powodu zadowolona. Ale w chwili obecnej jej to nie obchodziło. Po pierwszej części dnia zrealizowała swój misterny plan – ukryła się w stajni, uciekając tym samym przed zajęciami i obowiązkami. Wiedziała że to wbrew obozowym regułom, ale cóż mogła poradzić? Jej serce radowało się na widok ciężarnej pegazki. Pragnęła spędzić z nią jeszcze trochę czasu zanim źrebię pojawi się na świecie i zajmie uwagę wszystkich zainteresowanych.

-Cześć kochana – dziewczyna zaczęła, podchodząc do klaczy z marchewką w dłoni. Gdy zwierzę pochwyciło ją swoim pyskiem, nastolatka zaczęła głaskać gładkie włosie. – Ale jesteś teraz ociężała, co? Zawsze wstajesz na powitanie, a teraz nawet nie spróbowałaś. Noszenie non stop dzidziusia w brzuchu trochę męczy, prawda?

Kate była hipnotyzowana przez aurę spokoju i opiekuńczości rozprzestrzenianą przez pegazkę. Leżała na sianie miarowo oddychając i w pozycji którą przybrała, zdawała się obejmować i zarazem chronić swój drogocenny brzuch. Jednak Kate miała w sobie coś co sprawiało, że konie nie obawiały się jej. Dziewczyna domyślała się, że to kwestia wzajemnego zaufania i respektu. Nie czuła się od nich lepsza czy potężniejsza. Wiedziała, że tak samo jak ona, te zwierzęta są istotami myślącymi i mają w równej mierze władzę nad nią co ona nad nimi.

Teraz, gdy już skończyła sprzątać wokół mogącej urodzić w każdej chwili klaczy, podeszła do niej powoli, uklękła przed brzuchem a nie wywoławszy żadnej negatywnej reakcji, oparła głowę na ciele pegaza i ułożyła się wygodnie. Wsłuchała się w miarowy rytm oddechu i bicie serca zwierzęcia i zaczęła rozmyślać o cudzie narodzin takiego małego magicznego stworzenia. Wkrótce, ukołysana radosnym ale cichym parskaniem przyszłej mamy, dziewczyna zasnęła, pewna że tu nikt jej nie znajdzie. Nie mogła wiedzieć, że za kilka chwil zostanie przez kogoś opiekuńczo przykryta ciepłym kocem.

Kiedy ucichną szepty // świat Obozu HerosówDove le storie prendono vita. Scoprilo ora