-Wszystko… wszystko jest w porządku - wysapałam między dwoma cichymi jękami i chwyciłam go mocno za dłoń, jakby w ten sposób chcąc go pocieszyć. - Nic mi nie będzie.

Moje słowa niespecjalnie go uspokoiły, ale mimo to uśmiechnął się do mnie smutno. Rozejrzałam się po pokoju - o dziwo nie zbiegli się tu wszyscy, którzy w salonie świętowali urodziny Antonia, a tylko kilka osób. Nannerl, spanikowana podobnie jak brat, kręciła się po całym pokoju, próbując wymyślić jakiś pożyteczny sposób pomocy. Jedynie pani Madeleine wydawała się być opanowana i spokojna - domyślałam się, że jako starsza osoba wiedziała, co trzeba robić w takich sytuacjach. Zacisnęłam usta, żeby powstrzymać jęki przed ucieczką, ale po chwili przerodziły się one w ciche krzyki, których w żaden sposób nie potrafiłam stłumić.

Dobry Boże, czułam się, jakbym lada chwila miała umrzeć z bólu.

Nagle na schodach rozbrzmiały kolejne kroki, którym akompaniowały ciche uderzenia i dość gwałtowna i nerwowa rozmowa. Przez uchylone drzwi najpierw wychyliła się głowa Lorenza, który tylko otworzył szeroko oczy, zaskoczony moim stanem. Usilnie próbował kogoś powstrzymać przed wejściem do środka. Zaciekawiona nieco podniosłam się, kładąc głowę na poduszce. To Antonio wszedł do pomieszczenia; mogłam się tego domyślić już wcześniej, w końcu tylko on ze wszystkich tu obecnych poruszał się o kulach. Chciałam się do niego uśmiechnąć, żeby uspokoić obawę i strach, jakie widziałam w jego spojrzeniu, ale nagle poczułam tak okropny ból, że aż wygięłam się na łóżku. Był ostry, ale krótki - już po chwili opadłam na miękki materac, a cierpienie zelżało niemal całkowicie. Po raz kolejny spojrzałam na Antonia, który był aż blady na twarzy, a oddychał o wiele gwałtowniej i szybciej niż ja; był naprawdę przerażony moim stanem. Wiedziałam, że kiedy musiał oglądać, jak wiłam się z bólu na łóżku nagle wróciły o niego wszystkie demony jego dzieciństwa, ten strach, że coś mi się stanie. Nie był wstanie z tym walczyć, choć widziałam, jak usilnie się starał. Ból powrócił, ale tym razem za wszelką cenę starałam się go ukryć, jednak cichy jęk uciekł z moich ust. To było dla niego już zbyt wiele - po prostu bezwładnie osunął się do tyłu, prześlizgując się między rękoma Lorenza, który rozpaczliwie próbował go złapać i upadł na panele z cichym łoskotem.

-Ach, Antonio do cholery! - warknął spanikowany librecista, podnosząc mojego ukochanego i kładąc go na kanapie w rogu pokoju.

-Spokojnie, dojdzie do siebie - powiedziała pani Madeleine, czule głaszcząc Antonia po głowie. - Zbyt wiele przeżyć na raz… a szczególnie dla kogoś, komu przez tak wiele lat obce były ludzkie uczucia…

Jej słowa naprawdę mnie wzruszyły. Miała rację, on zbyt długo był skazany na samotność, na ukrywanie wszystkiego przed samym sobą; teraz to wszystko, co się działo, było dla niego czymś zupełnie nowym, obcym, nieznanym.

-Agh! - warknęłam cicho, a mojemu głosowi zawtórował odgłos otwieranych drzwi.

Całe szczęście to doktor Collin wszedł do pokoju. Kiedy tylko zobaczył mnie wijącą się po łóżku i nieprzytomnego Antonia, który leżał na kanapie, pokręcił tylko głową.

-Ach te wiecznie żywe stereotypy! - zawołał teatralnie załamując ręce. - Matka rodzi, ojciec mdleje!

•••××ו••

W moim życiu było wiele pięknych chwil, naprawdę wiele, ale… ten moment, kiedy usłyszałam płacz dziecka, płacz mojego dziecka, wzruszyłam się tak niesamowicie, że po chwili i po mojej twarzy zaczęły spływać łzy. Nagle zupełnie przestało mi przeszkadzać to, że wciąż leżałam półnaga na zakrwawionym prześcieradle, że ledwo miałam siły, żeby podnieść się o własnych siłach; otworzyłam oczy, by uważnie przyjrzeć się pani Madeleine, która stała przede mną, trzymając w dłoniach małe zawiniątko. Położyła je w moich ramionach, a spod ręcznika niemal natychmiast wychyliły się dwie malutkie rączki, które rozpaczliwie czegoś poszukiwały. Nannerl i Lorenzo pomogli mi usiąść, a ja dopiero teraz znalazłam dość sił, by lekko uchylić materiał.

-Jaki ty jesteś piękny… - wyszeptałam głosem drżącym ze wzruszenia i czule ucałowałam skroń małego dzieciątka, które trzymałam w objęciach.

Ten malutki chłopczyk otworzył na moment oczy, rozglądając się nieco, ale nie dostrzegł chyba niczego poza moją twarzą, bo to na niej skupił swoją uwagę. Dopiero teraz, kiedy wpatrywał się w moje oczy dostrzegłam jego uderzające podobieństwo do ojca. Te same rysy twarzy, te same cudnie czekoladowe oczy, te hebanowe włosy, które teraz bardziej przypominały delikatny meszek na jego głowie. Miał za to delikatne piegi, podobnie jak ja, które tylko podkreślały jego wyjątkowy, dziecięcy urok.

-El-Elisabeth?

Podniosłam głowę, a mój wzrok od razu zatrzymał się na postaci stojącej w progu. To był Antonio, mój ukochany Antonio, który przypatrywał się mi ze łzami wzruszenia w oczach. Powoli do nas podszedł, co chwilę mocniej opierając się na kulach, jakby od nadmiaru emocji znów walczył z omdleniem.

-Urodę ma po tobie - zaśmiał się Lorenzo i poklepał mojego ukochanego lekko po ramieniu.

W końcu w pokoju zostaliśmy tylko my - ja i Antonio. Był szczerze wzruszony, nawet nie próbował ukryć łez, jakie błyszczały mu w oczach. Powoli usiadł koło nas, ale nie odważył się wziąć swojego syna w ramiona, więc to ja, kiedy tylko poczułam dość dużo sił, położyłam go na jego kolanach, sama wtulając się w jego bok.

-Wygląda jak aniołek… - wyszeptał cicho, rozbawiony uroczą powagą, jaka pojawiła się na twarzy naszego syna, gdy tylko usłyszał jego głos. - Mio Angelo…

-Angelo - powtórzyłam po nim i czule pocałowałam chłopca w stroń. - Chcesz się tak nazywać, malutki?

Wplątał swoje malutkie rączki w moje włosy, śmiejąc się uroczo. Tak, Angelo to było idealne imię dla niego. Antonio ostrożnie wziął go w ramiona, a on już prawie usnął - prawie, bo do pokoju nagle wbiegł Wolfgang, a tuż za nim Nannerl, Kerstin, a nawet Wilson, który po raz pierwszy nie spiorunował Antonia wzrokiem. Piski, krzyki, śmiech… tak, mój ukochany zdecydowanie dostał najpiękniejszy prezent na urodziny.

____________

A więc tak... Opowiadanie już czas zakończyć, ale pomyślałam, że nie epilog nie jest ku temu idealnym momentem. W końcu nie wypada tak bez zapowiedzenia.

Jeśli więc pod tym "rozdziałem" będą chociaż trzy komentarze i jedna gwiazdka, to napiszę jeszcze bonus (i będzie to ostateczne zakończenie) :)

It's never too lateWhere stories live. Discover now