Rozdział 9

126 15 7
                                    

 – Elisabeth... Czy byłabyś tak miła i uraczyłabyś mnie swoją obecnością na krótkim spacerze po okolicznym parku?

Przyjrzałam się mu, zaskoczona propozycją. Ten człowiek po prostu flirtował ze mną, bez najmniejszego cienia wstydu czy skrępowania, ale przynajmniej obdarowywał mnie uśmiechem.

– Nie wiem, czy mogę – odpowiedziałam wymijająco, czym w ogóle go nie zniechęciłam.

Podszedł do mężczyzn, których przed chwilą obserwowałam, wcinając się do rozmowy. Przez chwilę cała trójka obdarowała mnie spojrzeniami, lecz tylko jedne oczy zdawały się przeniknąć do mojej duszy, by zmrozić ją bezgranicznym chłodem. Całe szczęście Emilio po chwili wrócił do mnie, a oni do swojej rozmowy.

– Teraz już możesz, piękna – powiedział, wyciągając dłoń w moją stronę.

Wywróciłam oczami, nie mogłam jednak powstrzymać się przed cichym śmiechem. Gdy wyszliśmy na dwór okazało się, że nie tylko poprawił się mój nastrój, ale także pogoda. Spomiędzy ciemnych chmur zaczęły przebijać się promienie słoneczne, a wiatr ustał niemal całkowicie. Poszliśmy do parku i usiedliśmy na ławkę, z której roztaczał się widok na małą polankę, którą przecinał strumyk.

– Mogłabym wiedzieć, czemu ciągle mi się przyglądasz, zamiast podziwiać piękne widoki? – spytałam go, może nieco zbyt bezpośrednio, ale nie wydawało się, żeby mu to przeszkadzało.

– Właśnie je podziwiam – odparł, podpierając głowę na dłoni. – Ach... Gdzież moje maniery... Na początek zawsze wypada przedstawić się tak urodziwej damie. Emilio Meyer, do usług!

Wyciągnął dłoń w moją stronę, a ja, po chwili zawahania, podałam mu moją.

– Elisabeth Blanc – powiedziałam, uśmiechając się przyjacielsko.

Zamiast uścisnąć moją dłoń, schylił się i pocałował ją delikatnie. Naprawdę zależało mu na tym, żeby wpaść mi w oko.

– Może opowiedziałabyś mi coś o sobie, Elisabeth, bardzo chciałbym cię poznać – zaproponował po chwili.

– A co chciałbyś wiedzieć?

– Skąd pochodzisz, gdzie do tej pory ukrywałaś swoje piękno przed światem i czym się zajmujesz? Zapytałbym również o wiek, ale o to pytać kobiety nie wypada, szczególnie, kiedy wygląda tak młodo i niewinnie jak ty – zachichotał, przysuwając się nieco do mnie.

– Spokojnie, Emilio, o wiek także możesz mnie się zapytać – odpowiedziałam rozbawiona jego zachowaniem. – Mam 24 lata i pochodzę z Francji...

– Wiedziałem, że twoje nazwisko nie jest ani niemieckie, ani włoskie – przerwał mi, uśmiechając się.

– Mam to wziąć za komplement?

– Oczywiście!

– Całe dzieciństwo spędziłam w Salzburgu, gdzie poznałam wielu wspaniałych ludzi, z którymi do dziś utrzymuję kontakt – powiedziałam, nie chcąc na razie mówić mu o mojej znajomości z Wolfgangiem. – Po śmierci ojca mama zabrała mnie do Francji, gdzie od tej pory ciągle prowadzi mały zajazd. Zawsze jej przy tym pomagałam, ale mimo to byłam podróżniczką i zwiedziłam dość wiele krajów. Dałam tam kilka małych koncertów, za każdym razem jednak odrzucałam propozycję pracy na stałe, by pomóc mamie. Ostatnio jednak zamieszkała u nas pewna kobieta, która pewnie dziś zastępuje mnie w moich obowiązkach.

– Jak osoba o twojej urodzie przez tak długi czas mogła być niezauważona? – spytał z zaciekawieniem.

– A teraz ty opowiedz mi o sobie – odpowiedziałam, zmieniając temat.

Jego ciągłe próby podrywu i schlebiania niezmiernie mnie bawiły. Powiem szczerze, że bardzo miło spędzało się czas w jego towarzystwie.

– Urodziłem się tutaj, we Wiedniu i tu spędziłem całe życie – powiedział krótko, lecz po chwili postanowił nieco rozwinąć swoją wypowiedź. – Od najmłodszych lat rodzice dzielili się ze mną ich zainteresowaniem do muzyki. Chcieli, bym został pianistą, lecz ja miałem do tego dwie lewe ręce. Postanowiłem więc spróbować swoich sił w śpiewaniu, wszystkiego, co dziś umiem nauczył mnie Silvano, który jest jednym z lepszych nauczycieli śpiewu na tym dworze.

– Dlatego był taki zły i zaskoczony, gdy dowiedział się, że nikt mnie nie uczył.

– Tak, on zawsze uważał, że talent to tylko malutka część umiejętności – odparł Emilio, po raz kolejny podając mi dłoń. – Powinniśmy już wracać.

Miał rację, nasz krótki spacer dość się przeciągnął, pozwoliłam więc wziąć mnie za rękę i zaprowadzić mnie pod same drzwi pałacu. W środku nie było już nikogo, oprócz Wilsona i Silvano, którzy ucinali sobie cichą, przyjazną pogawędkę.

– Gdzie są wszyscy? – spytałam zaskoczona.

– Kiedy poszliście wywiązała się naprawdę niezwykła kłótnia między Haydnem a młodym Wagnerem – powiedział brunet.

– Nawet Salieri nie był w stanie ich już pogodzić, w końcu sam też się wkurzył i kazał im wyjść. Potem wyszło jeszcze kilka innych osób, aż w końcu maestro Bonno zaprosił pozostałych kilku muzyków do jego sali, żeby omówić jakieś zmiany. A my zostaliśmy, żeby poczekać za waszą dwójką i też wrócić do siebie – dodał Wilson, uśmiechając się w moją stronę i unosząc brew w geście zaskoczenia, gdy zobaczył, że Emilio ciągle trzymał mnie za rękę.

Wywróciłam oczami i zaśmiałam się cicho. Już wiedziałam, że jak na noc nie zniknę z domu, znowu czeka mnie wykład o niebezpiecznych ludziach i złamanych sercach.

– W takim razie, do zobaczenia wkrótce, piękna – powiedział Emilio, nim puścił moją rękę, pocałował ją już po raz drugi tego dnia.

– Do zobaczenia – odpowiedziałam uprzejmie. – To co, Willy, idziemy na obiad?

– A ugotujesz? – spytał rozbawiony. – Jeśli tak, to z przyjemnością!

Uderzyłam go lekko w ramię i oboje wyszliśmy z pałacu, by wrócić do domu na jedzenie, które zapewne przygotowała dla nas, troskliwa jak zawsze, Kerstin.

It's never too lateWhere stories live. Discover now