Rozdział 13

120 14 6
                                    

     – Elisabeth, słyszysz mnie?

Wyrwana z myśli spojrzałam w stronę Wolfganga.

– Coś się stało? –  spytał, podchodząc do mnie.

– Nie... –  mruknęłam rozkojarzona. – Jestem zmęczona.

– Zbyt dużo wrażeń, jak na jeden dzień?

Zaskoczona nowym głosem, który wtrącił się do naszej rozmowy, rozejrzałam się uważnie po pomieszczeniu. Próba już dawno się skończyła, w sali zostało tylko kilka osób. Jedną z nich był ten sam mężczyzna, którego widziałam już wcześniej. Jeśli dobrze pamiętałam, nazywał się Lorenzo da Ponte i był librecistą. Koło mnie siedziała także kobieta w wielkiej, czerwonej sukni i makijażu tego samego koloru, jeśli się nie myliłam, była jedną ze śpiewaczek w nowo powstającej operze Wolfganga.

– Może dzisiaj pójdziemy do mnie? –  zaproponował mężczyzna, zabierając ze stolika stertę kartek. – Twoja przyjaciółka pójdzie z nami?

Jego wzrok od razu skierował się w moją stronę, obdarował mnie delikatnym uśmiechem i podał mi mój płaszcz.

– Oczywiście, że pójdzie, prawda Elie, pójdziesz? –  zawołał entuzjastycznie Wolfie, niemal skacząc w miejscu.

– Nie śmiałabym ci odmówić – powiedziałam, starając się choć nieco go uspokoić.

Wszyscy uśmiechnęli się, wyraźnie rozbawieni naszą reakcją. Chyba znów znalazłam się w towarzystwie wesołych ludzi, ale... Ciągle chodziły mi po głowie słowa maestro Glucka, nie dawały mi spokoju. Skoro według niego Salieri w rzeczywistości nie był taki chłodny i obojętny, to jaki był naprawdę?

– Elisabeth, ty mnie w ogóle nie słuchasz!

Widząc oburzoną minę Wolfganga wiedziałam, że znowu zatraciłam się w myślach. Wiedziałam, że miał mi to za złe, nie lubił być ignorowany, a szczególnie nie przeze mnie.

– Co jest ważniejsze od tego, co mówię do ciebie?! –  warknął, przewiercając mnie zdenerwowanym wzrokiem.

– Wolfgang, uspokój się – zachichotała kobieta, kładąc rękę na jego ramieniu – mówiła ci przecież, że jest zmęczona, nie naskakuj tak na nią, to w końcu twoja przyjaciółka, prawda?

Westchnął cicho. Wiedziałam, że ta sytuacja na chwilę popsuła jego nastrój, ale wierzyłam, że nie będzie się na mnie gniewał wiecznie.

     Gdy doszliśmy na miejsce ciągle nie wiedziałam, w jaki humor ma mój przyjaciel. Ja sama nie byłam zachwycona, wszystkie dzisiejsze wydarzenia nieco mnie dobiły, jak to wcześniej podsumowała ta kobieta, zbyt dużo wrażeń, jak na jeden dzień. Musiałam odpocząć, koniecznie.

– Chcielibyście coś do picia? –  spytał Lorenzo, jak na dobrego gospodarza przystało.

– Nie, ja dziękuję. I tak za chwilkę będę musiała uciekać – powiedziała kobieta, uśmiechając się przepraszająco.

– Oj, Caterina, zawsze musisz nas tak szybko opuszczać? –  spytał rozżalony Wolfie. – Ale ty zostajesz?

– Yhm – mruknęłam, opierając się o ścianę. – I ja również nie chcę nic do picia.

– A ty, Wolfgang, chcesz herbatę owocową, prawda?

Mój przyjaciel ochoczo pokiwał głową i nie pytając o pozwolenie usiadł przed pianinem upchniętym w rogu salonu i zaczął grać jakąś zupełnie nieznaną mi melodię. Caterina tymczasem usiadła na kanapie, wzięła jedną z książek, leżących na stoliczku nieopodal i zatopiła się w lekturze. Miałam takie wrażenie, że przychodzili tu już nie raz, w końcu czuli się tu, jak u siebie w domu. Ja, nie mając nic ciekawego do pracy, rozejrzałam się po pokoju. Moją uwagę od razu przykuły nuty leżące na stoliku pod oknem. Wiedząc, że nikt nie zwracał na mnie większej uwagi, podeszłam tam i przejrzałam je. Choć same te dziwne znaczki nic mi nie mówiły, to dużo mówiły mi słowa, napisane pod niemal każdą nutą, a konkretnie ich styl. Wiedziałam, że gdzieś już widziałam te niemal idealnie wykaligrafowane, lekko pochylone literki. No tak... maestro Salieri.

It's never too lateOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz