Rozdział 46

110 13 8
                                    

-Elisabeth, wiesz, że musisz z nim porozmawiać, prawda?

Spojrzałam ponuro na moją matkę i tylko pokiwałam głową. Od samego początku wiedziałam, że wytłumaczenie jej wszystkiego, co stało się w moim życiu odkąd tu przyjechałam, nie było dobrym pomysłem.

-Kochasz go?

Nie chciałam odpowiadać jej na to pytanie… samej sobie też nie chciałam na nie odpowiadać.

-Elisabeth, nie komplikuj sobie życia jeszcze bardziej - mruknęła moja mama, przytulając mnie mocno. - Czemu zamiast być z mężczyzną, którego kochasz…

-Mamo, ja kocham Hansa.

-Tym stwierdzeniem okłamałabyś każdego, ale nie mnie - powiedziała po chwili, pozwalając mi przemyśleć swoje słowa. - Więc, skoro kochasz Hansa, czy to o nim myślisz przez cały ten czas?

Nie musiałam jej odpowiadać na to pytanie, by znała odpowiedź.

-Elisabeth, czemu oszukujesz sama siebie? - spytała, patrząc mi w oczy z matczyną troską. - Kochasz Salieriego, prawda? Choć raz mniej odwagę się do tego przyznać, córeczko.

-Ja… Ugh… tak… - wydukałam, schylając głowę w zawstydzeniu. - Tak, kocham go, ale…

-Ale?

-To jest skomplikowane.

-Sama to komplikujesz - powiedziała moja mama, w niezadowoleniu kręcąc głową. - Weź się w garść, Elie i idź z nim szczerze porozmawiać. Ja myślę, że oboje tego potrzebujecie.

-Skąd możesz wiedzieć, czego on potrzebuje? On mnie nienawidzi mamo, nienawidzi - warknęłam. - Myślisz, że to właśnie ze mną chciałby porozmawiać?

-Elie, zaufaj mi. Zrób to choć raz - szepnęła spokojnie i pocałowała mnie w czoło. - Opera Wolfganga zaczyna się dopiero za godzinę, masz dość dużo czasu.

Wyszła z pokoju, zostawiając mnie samą ze swoimi przemyśleniami. Rozłożyłam się na dywanie, przed kominkiem i… Od razu przypomniały mi się te wieczory, które spędziłam w jego domu, czytając nuty czy nawet z nim rozmawiając. I te nieliczne momenty, kiedy udało mi się dostrzec emocje na jego twarzy, to, jak siedzieliśmy wtuleni w siebie w drodze z Riederberg…

Moja mama miała rację.

Naprawdę musiałam z nim porozmawiać.

-Elisabeth, szykuj się, za chwilę jedziemy! - zawołał Willy, idąc gdzieś korytarzem.

Wyszłam z pokoju, zeszłam po schodach i usiadłam na ławie na korytarzu, czekając aż zjawią się tu wszyscy, co nie trwało długo. Ubrałam płaszcz i prowadzona… nie, ciągnięta przez Kerie w stronę powozu, uśmiechnęłam się do siebie.

Rozmowa z moją mamą naprawdę mi pomogła.

Choć może jeszcze bardziej pomogło mi to, że w końcu pogodziłam się ze swoimi uczuciami.

Przez całą drogę moja przyjaciółka, nie mogąc ukryć podekscytowania, rozmawiała z Wilsonem o operze, próbując poznać jego zdanie, co oczywiście nie było łatwe. Moja mama natomiast cały czas mi się przypatrywała, jakby chcąc w ten sposób dowiedzieć się, czy przemyślałam jej słowa. Uśmiechnęłam się w jej stronę i wbiłam nieco rozkojarzone spojrzenie w budynek pałacu, który majaczył między domami i drzewami. Choć wiedziałam, że czeka mnie naprawdę ciężka rozmowa, z każdą chwilą obawiałam się jej coraz mniej, co naprawdę mnie zaskoczyło. Może dlatego, że… że chciałam się z nim spotkać? Znów spojrzeć mu w oczy w poszukiwaniu ukrytych tam emocji?

-No, jesteśmy na miejscu - zawołała moja mama, patrząc na mnie znacząco.

Przytuliłam ją mocno i pobiegłam w swoją stronę, nie zważając na nawoływania zdezorientowanego Wilsona i zaskoczonej Kerie.

It's never too lateWhere stories live. Discover now