Rozdział 4

154 26 8
                                    

      – Nigdy nie myślałem, że to powiem, ale bardzo cenię w tobie tę niezłomność – mruknął Wilson, po raz kolejny tego wieczoru dolewając wino do mojej lampki, a do swojego kieliszka nieco absyntu.

Tylko będąc pijanym zdobywał się na tak szczere i pozbawione ironii wyznania. Ja co prawda też nie byłam już trzeźwa, ale przynajmniej przytomna, nie to co Kerstin, która spała wtulona w ramię kuzyna. Z zaskoczeniem odkryłam, że też co chwilę ziewam, chciałam jednak słuchać, jak Willy dalej wychwala wszystkie moje zalety.

– Niezłomność? – spytałam po kilku sekundach, gdyż chwilę czasu zajęło mi przeanalizowanie tego, co powiedział wcześniej.

– Mimo wszystkich niepowodzeń ciągle wierzysz, że odnajdziesz prawdziwą miłość.

– A czemu miałabym w to wątpić?

W chwili zawahania nad odpowiedzią, wypił absynt i od razu polał na kolejny raz.

– Powód pierwszy – mruknął, rozpoczynając wyliczankę na palcach – Mężczyźni kochają twój wygląd i traktują cię jako swoją ozdobę, zamiast obdarzać uczuciem. Powód drugi, jesteś hojna dla wszystkich i pomagasz każdemu, komu możesz, przez co niektórzy mężczyźni myślą, że jesteś bajecznie bogata, więc są z tobą tylko z tego powodu, a potem cię zostawiają ze złamanym sercem. Powód trzeci, nie wszyscy ludzie są tacy wspaniali, na jakich wyglądają, zazwyczaj mają swoją mroczną stronę. U niektórych tą mroczną stroną jest to, że panicznie boją się pająków, a u niektórych, że wymordowali całą swoją rodzinę. Nigdy nie wiesz, na kogo trafisz.

Zawsze zaskakiwało mnie to, że nawet upity potrafił gadać od rzeczy, ale i tak nie mogłam zgodzić się ze wszystkim, co powiedział.

– Willy, nie wszyscy ludzie są źli.

– Póki co wszyscy.

Westchnęłam cicho, upijając łyk wina.

– Czyli wątpisz w istnienie prawdziwej miłości?

– Nie śmiałbym. Prawdziwa miłość istnieje, tylko bardzo ciężko będzie ci ją tu znaleźć.

Wywróciłam oczami.

– Oj no, Elie, po prostu martwię się o ciebie. Wiesz, że jesteś dla mnie jak rodzina, prawda?

– Wiem – powiedziałam, uśmiechając się słodko – Ale mimo to nigdy nie przestanę szukać miłości.

– Nie chcę, żebyś znowu miała złamane serduszko – zachichotał. – We Wiedniu zapewne spotkasz wiele osób nieodpowiednich dla ciebie. Tutaj żyje wielu zakłamanych artystów i muzyków, nie chciałbym, żeby zrobili ci jakąkolwiek krzywdę.

– Obiecuję, że będę uważać. A teraz idę spać. Dobranoc – mruknęłam, zakrywając ręką usta.

– Ziewasz jak kot – zachichotał.

– Słyszałam ironię w twoim głosie. Czyżbyś trzeźwiał?

– Chyba muszę coś na to zaradzić – powiedział rozbawiony i jednym łykiem wypił absynt z kieliszka, krzywiąc się przy tym niemiłosiernie – Słodkich snów!

Chwyciłam koc, zwinięty na kanapie u moich stóp i kładąc głowę na zgiętej ręce, momentalnie usnęłam.

It's never too lateWhere stories live. Discover now