Rozdział 21

115 13 10
                                    

-To jest tak zwany...

Po raz kolejny tego dnia rozległo się pukanie do drzwi. Głośny i jakże znienawidzony przeze mnie dźwięk.

-Proszę!

Do środka weszło kilka osób, które wcześniej nie raz widziałam i niemal bezgłośnie zabrało kartki, które leżały na stoliku pod ścianą. Pokiwały głowami w naszą stronę i wyszły. Ot tak po prostu.

-Przypomnisz mi jeszcze raz, o co się pytałaś?

-O ten tutaj szlaczek - powiedziałam, pokazując na kartce dość niezwykłego zawijasa.

-To jest klucz wiolinowy, który wyznacza położenie nuty g na drugiej linii, czyli...

Jak nie ciężko się było domyślić i tym razem pukanie do drzwi rozległo się właśnie wtedy, kiedy najbardziej byłam skupiona na jego słowach. Ale... odniosło to dość niespodziewany skutek. Tym razem naprawdę widziałam, jak Salieri, mistrz ukrywania emocji, zacisnął usta w wyraźnej złości i przymrużył nieco oczy. Przez kilka sekund siedział w milczeniu, po czym, gdy tylko ponownie ubrał tę maskę oziębłości, podszedł do drzwi i otworzył je szeroko. I na tyle mocno, że te z hukiem odbiły się od ściany, niemal uderzając wchodzącą do środka kobietę.

-Ja... Ja przyszłam się zapytać, czy chcielibyście może coś... do picia - wymamrotała nieśmiało, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że przyszła co najmniej nie w porę.

-Nie.

W tonie jego głosu było coś takiego, że nawet ja miałam ochotę schować się w kącie. Kobieta pokiwała tylko głową i uciekła z pokoju jeszcze szybciej, niż się w nim pojawiła.

-Ubieraj się.

-C...co? - spytałam zdezorientowana, patrząc na niego wielkimi ze zdziwienia oczami. - Idziemy gdzieś?

-Tak, idziemy.

-Ale gdzie?

Zmierzył mnie na tyle morderczym spojrzeniem, że nagle moja wrodzona ciekawość zupełnie uległa. I podał mi mój płaszcz. Zarzuciłam go szybko i owinęłam szyję szalikiem, schowanym w jednym z rękawów. Salieri tymczasem próbował sam założyć płaszcz, jednak jego wysiłki zdawały się nie przynosić większych rezultatów, w końcu nie było to takie łatwe, mając do dyspozycji tylko jedną rękę.

- Może ci pomóc maestro?

- Nie jestem kaleką.

Jego komentarz rozbawił mnie na tyle, że nie udało mi się powstrzymać cichego chichotu. Wywrócił oczami i po dłuższej chwili rzeczywiście udało mu się założyć płaszcz. Nim wyszliśmy z pokoju zgasił wszystkie świece, a także ogień w kominku. Zamknął drzwi na klucz, schował go do jednej z kieszeni i poszedł przed siebie, a ja, oczywiście, za nim.

Ciągle bałam zapytać się go o cel podróży, ale... ale chyba bardziej bałam się mu na tyle zaufać, żeby pozwolić mu zaprowadzić mnie w jakieś obce miejsce.

-Dokąd idziemy? - spytałam niepewnie, gdy tylko wyszliśmy już z pałacu.

-Tam, gdzie będę mógł w spokoju odpowiedzieć na twoje pytania.

-Czyli?

Skarciłam się w myślach za to dopytywanie, nie chciałam denerwować go jeszcze bardziej.

-Do mojego domu.

Nawet jeśli wyglądałam głupio, nie mogłam przestać szeroko otwierać ust, patrząc na niego z nieukrywanym zdziwieniem. Gdyby nie to, że nigdy nie widziałam go uśmiechniętego, mogłabym pomyśleć, że sobie ze mnie żartował. Zastanawiałam się, jak bardzo musiał być zdenerwowany, żeby zabrać mnie do tak prywatnego miejsca. Salieri był raczej człowiekiem, który nie chciał, by ktoś wiedział o nim więcej, niż powinien, decyzja ta więc nie mogła być dla niego łatwa.

It's never too lateOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz