Rozdział 7

141 15 8
                                    

     Dziś był dla mnie wielki dzień. Miałam po raz pierwszy spotkać się z muzykami i innymi śpiewaczkami, do tej pory, gdy o tym myślałam, byłam szczęśliwa, że poznam nowych ludzi, ale... W głowie ciągle słyszałam słowa Wolfganga. Miał o wiele większy talent, niż ja, a mimo to obawiał się ich. Teraz nie byłam taka pewna, czy ten dzień stanie się najpiękniejszym w moim życiu, czy może też będzie zupełnym rozczarowaniem. Coraz bardziej zaczęły nękać mnie wątpliwości, których nie potrafiłam się pozbyć. A co, jeśli Wolfie miał rację, co do tych kompozytorów? Jeśli i mnie nie polubią?

– Elisabeth, wszystko w porządku?

Słowa Wilsona wyrwały mnie z zamyślenia. Jego wzrok był śmiertelnie poważny, co przeraziło mnie jeszcze bardziej.

– Mam drobne... obawy.

– Nigdy ich nie miałaś – odburknął po chwili.

Zaskoczył mnie ton jego głosu. Musiał być czymś bardzo zdenerwowany.

– Bo jeszcze nigdy mi na czymś tak nie zależało – powiedziałam, pozwalając emocjom przejąć kontrolę nad moim głosem. – Nie chcę, żeby ten dzień wyglądał inaczej, niż go sobie wyobrażałam, ale...

– Elie... – mruknął po chwili, a na jego twarzy znowu pojawił się uśmiech. – Nie przejmuj się tak tym.

– Ty też się tym przejmujesz – odparłam, przypominając sobie jego nastrój sprzed chwili. – Dlaczego więc ja nie mam?

Westchnął głośno i podniósł ręce w geście poddania.

– Mój nastrój nie musi ci się udzielać, wiesz o tym, prawda? – spytał po kilku sekundach milczenia..– Zawsze tryskałaś optymizmem, niech taką cię poznają.

– Ale... Ale jak oni się dowiedzą, że jestem samoukiem, Willy? Będą wściekli. I mnie wyrzucą. Na pewno.

– Elisabeth, przestań się tym tak zadręczać. Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. A teraz, proszę, uśmiechnij się już.

Mimo wszystko, miał rację. Pozwoliłam moim obawom na tyle przejąć nade mną kontrolę, że sama byłabym w stanie popsuć sobie dzień.

Gdy powóz się zatrzymał Wilson chwycił mnie za dłoń i pomógł wysiąść. Wiał bardzo silny wiatr, ciemne chmury zagrodziły słońcu drogę na ziemię, sprawiając, że było jeszcze bardziej ponuro.

– Za chwilę będzie padać – mruknął Willy, niezbyt zadowolony z pogody. – Chodźmy.

     Dalszą drogę odbyliśmy w milczeniu. Gdy weszliśmy, czułam, jak serce podskoczyło mi do samego gardła. Panowała tu dość gęsta atmosfera, o dziwo, jedyne, co mnie przywitało, to grobowa cisza. Podczas prób Wolfganga wyglądało to zupełnie inaczej, teraz, gdy Wilson otworzył drzwi do sali, przywitały mnie ciekawskie spojrzenia większości osób i nieprzyjazne mniejszości. A więc Wolfie miał rację...

– Panie, panowie... pragnę wam przedstawić Elisabeth Blanc, która zastąpi panią Adelę – przedstawił mnie Wilson, popychając mnie lekko do przodu.

Gdyby nie on, stałabym w wejściu tak długo, aż emocje by wygrały i wybiegłabym z tego miejsca.

– Dzień dobry panienko – powiedział jeden z mężczyzn, wyglądał na najstarszego z nich wszystkich, musiał mieć wśród nich duże uznanie.

Wyciągnął dłoń w moją stronę, a ja uścisnęłam ją nieśmiało. Był jednym z nielicznych, którzy od samego początku nie obdarowywali mnie nieprzyjaznymi spojrzeniami.

– Czy moglibyśmy zaczynać? – spytał po chwili, zwracając się do pozostałych.

– Oczywiście – odparło kilka głosów.

Zlustrował wszystkich uważnym spojrzeniem, a na jego czole po chwili pojawiło się kilka zmarszczek.

– Pan kapelmistrz prosił przekazać, że ze względu na obowiązki on i maestro Salieri mogą się nieco spóźnić – wytłumaczył jakiś młody chłopak. – Chciał też, żebyśmy nie czekali za nimi i zaczęli próby.

– Dobrze... – mruknął.

     Atmosfera stała się nieco luźniejsza, ludzie rozsiedli się w grupki po kilka osób, omawiając sterty kartek, które mieli przed sobą. Było ich naprawdę dużo. W tym czasie nikt nie zwracał na mnie nawet najmniejszej uwagi, a ja, nie wiedząc, co mam robić, podeszłam do Wilsona. Nie musiałam nic mówić, uśmiechnął się do mnie ciepło i poklepał miejsce koło siebie na sofie, bym usiadła. Nie mając nic lepszego do roboty, przysłuchiwałam się rozmowie, którą toczyło kilku mężczyzn.

– To jest szaleństwo! – zawołał ten, który siedział dokładnie naprzeciwko mnie. – Nie, żebym wątpił w jego zdolności, ale nie uważam, żeby to on był odpowiednim śpiewakiem.

– A według mnie jego delikatny głos pasuje tam idealnie – odparł Willy, drapiąc się po brodzie.

Wiedziałam, że to oznaczało, że był niezwykle zirytowany.

– Toczymy spór o coś, co i tak nas nie dotyczy – mruknął blondyn, uśmiechając się do mnie ciepło. – A ty, piękna niewiasto, masz podobno zastąpić naszą Adelę.

Spojrzałam na niego zdezorientowana, a oni na mnie rozbawieni, choć byłam pewna, że to wina rumieńców, które zapewne już zalały całą moją twarz.

– Wilsonie, gdzie znalazłeś tak piękną i niewinną osóbkę? – zaśmiał się.

– To najlepsza przyjaciółka mojej kuzynki, a zarazem moja – odparł, biorąc do rąk kilka kartek z nutami.

– Elisabeth... Bo mogę do ciebie mówić po imieniu, prawda? – spytał brunet.

Pokiwałam głową potakująco, byłam bardzo ciekawa, co chciał mi powiedzieć.

– Kto uczył cię śpiewu?

W panice spojrzałam na Wilsona, który spojrzał na mnie pocieszająco, jakby jego oczy mówiły: „Powiedz im, przecież prędzej czy później to się wyda. Bądź odważna".

– Nikt. 

It's never too lateWhere stories live. Discover now