Rozdział 5

164 20 5
                                    

     Kap. Kap. Kap. Cichy chichot. Kap. Kap. Kap.

– Nawet nie wiesz, ile bym dała za to, żeby móc uwiecznić twoją pozycję – zaśmiała się Kerstin, rzucając we mnie poduszką.

Doskonale wiedziałam, o co jej chodzi, leżałam rozłożona na całej kanapie, jedna moja noga niemal dotykała podłogi, druga jako jedyna została na normalnym miejscu, ręką głaskałam zimną ścianę, a drugą zagarniałam śmieci ze stolika. Moja głowa oczywiście nie leżała na tapczanie, a dyndała gdzieś między nim a stolikiem, unosząc się tuż nad kocem, w którym zaplątana byłam ja, podłoga i okoliczne meble.

– Słyszałam kapanie – mruknęłam, nie przejmując się tym, żeby wstać i rozejrzałam się.

Nie zobaczyłam niczego szczególnego, ale to pewnie przez fakt, że wszystko co widziałam obrócone było do góry nogami, a moja głowa nie sięgała nawet poziomu stolika.

– Parzyłam ci herbatę i odsączałam liście – zawołała radośnie Kerie – Twoja ulubiona, owocowa.

– Kochana jesteś!

– Wiem! – zachichotała.

Jako, że byłam zbyt leniwa, by wstawać, wolałam z hukiem spaść na podłogę, twarz zakopując w kocu, a ręką ściągając ze stolika kilka kartek. Zarówno Kerstin, jak i zapewne stojący ciągle nieopodal Wilson zaśmieli się głośno.

– Chciałabyś iść dzisiaj ze mną do pałacu i odwiedzić Wolfganga?

Momentalnie podniosłam się z ziemi i pokiwałam głową. Oczywiście, że chciałam go odwiedzić! Nie musiał się mnie nawet o to pytać, założyłabym się, że moją odpowiedź znał od samego początku.

– Kiedy?

– Jak się ubierzesz. I uczeszesz.

     Pobiegłam na korytarz, gdzie ciągle stały moje walizki i wyciągnęłam z nich sukienkę, jedną z dwóch, które zabrałam. Nie była ona co prawda niezwykle wyszukana, zwykła, czarna, niczym się nie wyróżniająca, nie mniej jednak elegancka i idealnie skrojona. Głównym powodem, dla którego ją tak kochałam był fakt, że nie miała gorsetu tylko materiał, który bardzo go przypominał. Pobiegłam szybko do łazienki, która, o ile dobrze pamiętałam, mieściła się na końcu korytarza po lewej. Nie myliłam się. Przebrałam się szybko, a jako, że nie zabrałam grzebienia, przeczesałam włosy palcami. Nie wyglądałam jak siódmy cud świata, ale nie to było ważne. Już dwie minuty później stałam przed zaskoczonym Wilsonem, który najwyraźniej wątpił w to, że tak szybko się uwinę, bo powoli popijał kawę i czytał starą gazetę.

– Możemy już iść – powiedziałam, szybko pijąc jeszcze ciepłą herbatę, którą wcześniej zaparzyła mi Kerie.

– Jesteś dzisiaj nadzwyczaj spokojna, jeszcze ani razu nie rzuciłaś mi się na szyję – zaśmiał się Wilson, ubierając płaszcz.

Ja również ubrałam płaszcz, cieplutki, z kapturem obszytym futrem i założyłam szalik, który niemal całkowicie zakrywał moją twarz, tak, że widać było tylko oczy.

– Wyglądasz przeuroczo – powiedział Willy, wychodząc z domu.

Podążyłam jego krokami, również, tak jak on, weszłam do powozu. Ciągle byłam nieco obolała po pozycji, w jakiej przespałam noc, więc gdy tylko miałam taką możliwość, rozłożyłam się wygodnie na siedzeniu.

– Jesteś dzisiaj naprawdę niepokojąco spokojna.

– Zawsze jestem taka spokojna, tylko wczoraj aż nazbyt rozpierała mnie energia – odpowiedziałam cicho, opierając głowę o jego ramię.

It's never too lateWhere stories live. Discover now