Rozdział 41

102 13 5
                                    

Cesarz wyszedł na scenę i wprowadził na niego swoją siostrzenicę i jej narzeczonego. Oboje uśmiechali się szeroko, nie kryjąc nawet swojego wzruszenia. Salieri spojrzał na mnie z irytacją. Wiedziałam, że nie posłucham tego, co chcą powiedzieć, więc posłusznie ruszyłam za nim i gdy tylko zamknął drzwi, westchnęłam z niezadowolenia. I przerażenia.

Poprawiłam sobie szybko fryzurę i wpięłam mocniej pióra w kok. Ze zdenerwowania zacisnęłam dłonie na sukience, bawiąc się pozwijanym między palcami materiałem.

– Elisabeth – mruknął Salieri, a ja, zaskoczona, odwróciłam się w jego stronę.

Wiedziałam, o co chciał mnie poprosić... o co poprosiłby mnie, gdyby nie był taki uparty i nieprzyjacielski. Podeszłam do niego i ostrożnie rozwiązałam supeł na temblaku. Salieri zacisnął mocno oczy i przycisnął rękę do piersi.

– Agh! – warknął cicho, opierając się... uderzając plecami o ścianę.

Przecież to było niemożliwe, żeby on miał grać w takim stanie! Boże, Boże, Boże... co ja mam teraz zrobić?

Nieświadoma swoich działań chwyciłam go delikatnie za dłoń. Musiałam improwizować. Wzięłam z półki kilka batut i usztywniając nimi jego rękę, owinęłam wokół nich temblak, zaciskając mocno. Nie byłam pewna, czy cokolwiek to pomogło. Oby tak.

– Maestro, panienko, za pięć minut wchodzicie! – zawołał ktoś z korytarza, przyprawiając mnie o jeszcze większe przerażenie.

Tym razem zupełnie zapomniałam o tym, że mam śpiewać, że stresuję się występem. Nie obawiałam się o siebie, tylko o niego. Choć widziałam, jak bardzo chciał to ukryć, ta ręka go bolała nawet, kiedy trzymał ją nieruchomo, a za pięć minut miał wystąpić.

– Maestro...?

Spojrzał na mnie półprzymkniętymi oczami, próbując spiorunować mnie wzrokiem. Właśnie, próbując...

– Może ktoś mógłby cię zastąpić? – spytałam, nieco niepewnie kładąc dłoń na jego ramieniu.

– Nie.

– Ale...

– Nie! – syknął, odsuwając się nieco. – Dam radę zagrać.

Boże, on był taki uparty! Wiem, nie chciał pokazać słabości, ale jakim kosztem?

– Możemy iść.

– Na pewno?

– Tak, na pewno – mruknął, jakby zmęczony moimi wątpliwościami i wyszedł na korytarz.

Podążałam krok w krok za nim, głośne owacje publiczności, gdy weszliśmy, niemal całkowicie zagłuszyło głośne bicie mojego serca. Widząc tylu ludzi, wpatrzonych prosto we mnie, czułam, jak podłoga osuwa mi się spod nóg. Salieri chwycił mnie mocno za dłoń, przeplatając nasze palce i ściskając na tyle mocno, że ból otrzeźwił mnie i pomógł nie zemdleć na scenie. Ukłoniliśmy się i każde z nas poszło w swoją stronę, on przed fortepian, a ja stanęłam koło Silvano, który już czekał na mnie na środku sceny. Miałam z tego miejsca widok na wszystkich, przede wszystkim na cesarza, jego siostrzenicę i jej narzeczonego, którzy zamiast być w loży, siedzieli w pierwszym rzędzie krzeseł, dokładnie na przeciwko mnie.

Po chwili na scenę zaczęli wchodzić pozostali muzycy, wszyscy w określonym porządku. Nie oglądałam się na nich, tylko dalej przypatrywałam się wszystkim ludziom, żeby znaleźć jakieś znajome twarze. Dopiero po dłuższej chwili udało mi się odnaleźć Hansa i Wolfganga, którzy uśmiechali się do mnie szeroko, za nimi siedział Wilson wraz z Kerstin, Nannerl i... moją mamą?! Uszczypnęłam się w rękę. Nie śniłam. Moja mama naprawdę przyjechała na koncert!

Spojrzałam porozumiewawczo na Salieriego. Musieliśmy zacząć w tym samym czasie, on grać, a ja śpiewać. Zaciskając zęby z bólu, położył dłonie na klawiaturze i kiwnął głową.

– Gentlemen let me take a stage and teach you a thing or two. If you want to be rid of your disbelief your sight must be improved.

Wszyscy na sali, co do jednej osoby, patrzyli na mnie szeroko otwartymi oczami, choć nie wiedziałam dlaczego. Ale wystarczyło jedno spojrzenie skierowane w stronę Salieriego, by zupełnie o tym zapomnieć. Mocno zaciskał zęby, prawie dyszał z bólu, lecz jego dłonie niemal pływały po klawiaturze, bez problemu uderzając w odpowiednie klawisze z niezwykłym wyczuciem i prędkością.

– The magic of a second's glance; the spark between two lower's hands; the world it pulls them close to kiss; that's magic in their fingertips.

Spojrzałam z uśmiechem na Silvano i niemal westchnęłam z ulgi wiedząc, że wszystko poszło dobrze.

– How you to know, there's a calmastry - zaśpiewał donośnie, a wraz z nim rozbrzmiały wszystkie instrumenty. - Which proves your theory wrong. Illusions are wonders of majestry. I conjure all day long.

– The magic of a second's glance, watch close the smiling children dance. There's adventure with no end in sight, that's magic in our child's eyes.

– The stage has been my only company.

– A tragedy – zaśpiewałam, jakby chcąc go przekrzyczeć, co wyszło naprawdę... fenomenalnie.

– Alone when everybody leaves.

– Don't you leave the magic of this day.

– A curse that I myself abandoned.

– Lend me your hand.

– Here is my hand.

– Open your eyes.

– Open my eyes, – Uśmiechnęliśmy się do siebie, śpiewając ostanie zdanie razem.

Taka szczęśliwa nie byłam jeszcze nigdy. Boże... właśnie stałam na scenie, przed samym cesarzem, który ciągle wbijał we mnie niedowierzające spojrzenie. Jedyne, o czym teraz myślałam, to o tym, żeby się nie rozpłakać w samym środku piosenki. Kołysana cichymi dźwiękami fortepianu, przełknęłam łzy i obdarowałam moją mamę najpiękniejszym uśmiechem, jakim tylko potrafiłam.

– The magic of a second's glance. The beauty of a second chance. To give yourself and to understand, that's magic, that's magic, that's magic – zaśpiewał Silvano, chwytając mnie za dłoń i prowadząc aż na samą krawędź sceny.

– In you...

Ostatnie słowa, które oboje specjalnie zaśpiewaliśmy ciszej, skierowane były nie do nas samych, lecz do narzeczonych, którzy mieli już łzy w oczach. To oznaczało tylko jedno. Wszystko się udało.

It's never too lateWhere stories live. Discover now