Rozdział 55

89 12 3
                                    

Do ślubu został już tylko tydzień, w całości wypełniony kompletnym zamieszaniem. Całe szczęście, nie musiałam już pracować tyle, co wcześniej; wytłumaczyłam wszystko Hansowi, a on przyjął to zaskakująco dobrze. Nie pytał nawet, kto jest ojcem mojego dziecka, a obiecał, że zajmie się nim, jak swoim. Było to naprawdę bardzo szlachetne posunięcie z jego strony; jeszcze bardziej utwierdziło mnie w przekonaniu, że wychodząc za niego, podejmuję dobrą decyzję. Dzisiejszy dzień był dość wyjątkowy, od samego rana mieliśmy wiele gości, głównie kuzynostwa Hansa, które bardzo nam pomagało. Dziewczyny miały naprawdę dobry gust, a także talent do przekonywania, bo odwiodły matkę Hansa od pomysłu, by wszędzie panował przepych, a gustowny minimalizm. Całość podobała mi się coraz bardziej, a ja byłam naprawdę zachwycona. Nawet Mathieu, krawiec, kiedy dowiedział się, z jakiego powodu nie mieszczę się w żadną jego suknię, uszył nową, tak skrojoną, że ani nie było widać mojego brzucha, ani nie była za ciasna, po prostu cudo. 

Oczywiście, już wczoraj wybraliśmy świadków, Hans jednego ze swoich kuzynów, a ja Nannerl. Właśnie wybierałam dla niej kreację, taką, by pasowała do mojej sukni, kiedy piękną ciszę, jaka panowała w moim pokoju, przerwało pukanie do drzwi. Mathieu, westchnął tylko teatralnie i usiadł na fotel, owijając sobie miarę krawiecką wokół nadgarstka. Uśmiechnęłam się do niego przepraszająco i wpuściłam do środka Brighid, która przyglądała mi się wielkimi oczami. Ach, no tak... pierwszy raz widziała mnie w sukni ślubnej, którą miałam ubraną tylko dlatego, by lepiej dobrać strój dla mojej druhny. 

-Ma panienka gościa - powiedziała po chwili, kiedy obejrzała mnie już z każdej strony.

-Gościa? A przedstawił się? - spytałam zaskoczona i niezmiernie zaintrygowana.

Zupełnie się nie spodziewałam, że ktokolwiek mnie dziś odwiedzi, szczególnie teraz, jeszcze przed południem, bo zazwyczaj właśnie w porze podwieczorku przychodzili tutaj różni ludzie.

-Nie, ale prosił, żeby panienka natychmiast z nim porozmawiała, chodzi o coś naprawdę bardzo ważnego i pilnego.

-Och... czy mogłabyś go tutaj przyprowadzić, Brighid?

Dziewczyna pokiwała twierdząco głową i wybiegła z pokoju, a Mathieu westchnął głośno z wyraźną dezaprobatą. Ułożył wszystkie suknie równo na łóżku i zabrał swoją kawę ze stoliczka.

-Mon Dieu... - mruknął, teatralnie wywracając oczami. - Ile jeszcze tych przerw?

Rozbawiona jego poirytowaniem, nie dałam rady powstrzymać cichego chichotu, choć musiałam przyznać mu rację. Przez cały dzień ktoś nam przeszkadzał, a on za każdym wychodził z mojego pokoju i pił kawę na korytarzu, podrywając wszystkie pokojówki. Koniec końców, te przerwy chyba aż tak bardzo go nie denerwowały... 

Wychodząc z pokoju, minął się w progu z Lorenzo... a więc do on był tym gościem, a sądząc po jego minie, naprawdę stało się coś ważnego. Był poważny; to chyba pierwszy raz, kiedy na jego twarzy nie widniał uśmiech, a w oczach malował się czysty niepokój. Przytuliłam go na powitanie i usiadłam w fotelu, ciągle wygrzanym przez Mathieu. Lorenzo chodził wokół mnie niespokojnie, z jakąś nieznaną irytacją wpatrywał się w moją suknię. 

-Coś się stało, Lorenzo? Co się tutaj sprowadza? - spytałam zaniepokojona. 

-Elisabeth... wiem, że nie powinienem mieć wpływu na twoje decyzje, ale błagam cię, przemyśl to, przemyśl ten ślub z Hansem. 

-Zaraz, zaraz... do czego zmierzasz? - spytałam zaskoczona tak bezpośrednimi słowami i wstałam z miejsca, z nieukrywanym oburzeniem chodząc niespokojnie wokół niego. - Tak szczerze, dlaczego mnie o to prosisz?

-Szczerze? Rozmawiałem z Salierim - zaczął, a kiedy zobaczył, że chciałam zaprotestować, położył mi palec na ustach. - On wcale nie brał udziału w tych zawodach, nie zgłosił swojej kandydatury w wyborze nowego kapelmistrza. Maestro Gluck zrobił to za niego, a maestro Bonno, kiedy tylko dowiedział się o tym, że nieodpłatnie udziela lekcji wszystkim swoim uczniom, postanowił właśnie go wybrać, żeby choć w ten sposób wynagrodzić mu tak wielkie poświęcenie. On sam dowiedział się o tym zaledwie kilkanaście minut wcześniej; Haydn mi to powiedział, bo to właśnie z nim o tym rozmawiałem. 

-A-ale - zaczęłam i westchnęłam głośno, a zaskoczenie jego słowami momentalnie zamieniło się w złość - to nie zmienia faktu, że to przez niego opera Wolfganga została odwołana!

-A pytałaś się, dlaczego przez ten cały czas robił wszystko, żeby się go pozbyć, żeby go zniszczyć?

Spuściłam głowę w milczeniu... nie, nie pytałam. Nawet nie zastanawiałam się nad tym, dlaczego to zrobił, choć wiedziałam, jak bardzo skomplikowanym jest człowiekiem, że wszystkie emocje przeżywa inaczej niż wszyscy... a mimo to nawet o tym nie pomyślałam. 

-Słuchaj Elisabeth, obiecałem mu, że nic ci nie powiem, ale... jest coś, o czym musisz wiedzieć i co skłoniło mnie, żeby tu przyjechać.

-Coś? - spytałam, wpatrując się w niego z niezrozumieniem.

-Nie jestem do końca pewien, z jakiego powodu to zrobił, czy przez tą sytuację z operą Wolfganga, czy przez twój wyjazd, ale... Elisabeth, on chciał się zabić.

-C-co? - wydukałam zszokowana, w duchu modląc się, że źle zrozumiałam jego słowa.

-Po tej rozmowie... powiem szczerze, pokłóciliśmy się. Przez cały dzień czułem, że coś jest nie tak, czułem wyrzuty sumienia, że tak ostro go potraktowałem i poszedłem do niego do gabinetu, żeby sprawdzić, czy wszystko jest w porządku, ale nie było - powiedział spokojnie, choć w jego oczach widziałam smutek i poddenerwowanie. - Leżał na podłodze, ledwie przytomny, z podciętymi żyłami... Przeżył, ale... od czasu wyboru na kapelmistrza nie jest tym samym człowiekiem, co wcześniej. Jest zbyt mroczny i odosobniony od ludzi nawet, jak na niego, a po tej próbie odebrania sobie życia... zerwał kontakt także ze mną. Nawet nie wiesz, jak bardzo się zmienił przez te kilka miesięcy.

Boże, nie... Dlaczego on to zrobił? Dlaczego próbował odebrać swoje życie? Dlaczego... dlaczego mnie wtedy nie było przy nim? Och, jaka byłam głupia, jaka ja byłam głupia przez te kilka miesięcy. Prawie udało mi się przekreślić nie tylko swoją przyszłość, ale także jego. W końcu... kogo miał, oprócz mnie? Choć relacje, które nas łączyły, były naprawdę skomplikowane, musiałam przyznać, że bardzo się do niego przywiązałam, a on do mnie... Wiedziałam, jak bardzo wyniszczyła go samotność, jak bardzo cierpiał przez swoją przeszłość, a mimo to sama go opuściłam wtedy, kiedy najbardziej potrzebował mojej obecności. Ja też go potrzebowałam... w końcu był ojcem mojego dziecka... 

-Lorenzo, zrób coś dla mnie - powiedziałam i wbiłam w niego błagalne spojrzenie - zrób coś i zabierz mnie do Wiednia... 

It's never too lateOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz