Rozdział 37

114 12 5
                                    

Dzisiaj ostatni dzień maratonu :) i z góry przepraszam, że tak późno, ale mam na to bardzo dobre wytłumaczenie, bowiem w sobotę jechałam z tatą nad morze i miałam być tam, jak się okazało do poniedziałku (czyli do jutra), ale niestety, mój internet mobilny zaczął szwankować, więc postanowiłam, że skrócę wyjazd o jeden dzień tylko po to, żeby wywiązać się z danej obietnicy i wstawić ten rozdział :)

Dedykuję go oczywiście Korze_Vedam i Julii89West :3

•••××ו••

- Gotowy?

- Jak nigdy wcześniej.

Powoli, skradając się na palcach, podeszłam do uchylonych lekko drzwi. To, co za nimi zobaczyłam, niemal wmurowało mnie w podłogę. Salieri i jego kamerdyner stali na przeciwko siebie, obaj zaciskali w dłoniach sztylety i krążyli wokół siebie po wielkim pomieszczeniu, pomiędzy pojedynczymi porozrzucanymi skrzynkami i deskami.

- Zaczynamy?

Na potwierdzenie tych słów Salieri mocniej chwycił rękojeść sztyletu. Oboje krążyli wokół siebie, jak sępy nad ofiarą. Pierwszy zaatakował mężczyzna, tnąc powietrze tuż przed twarzą Salieriego. Myślałam, że chybił. W życiu nie domyśliłabym się, że to było zamierzone. Korzystając z nieuwagi Salieriego, podciął mu nogi, a ten od razu z głuchym łoskotem upadł na ziemię. Przetoczył się na bok, uchylając się przed kilkoma ciosami i tnąc niemal na oślep, odciął mężczyźnie kilka pasm włosów.

- Poczekaj chwilę, Wolter - mruknął Salieri, odsuwając się nieco od niego i rozwiązując temblak.

Zdjął frak i kamizelkę, i rzucił je w kąt pokoju. Oboje podwinęli rękawy koszul, a Salieri ponownie, nieco niestarannie, obwiązał temblak wokół dłoni i szyi. Gdy tym razem stanęli na przeciwko siebie, zmierzyli się jeszcze uważniejszymi spojrzeniami, niż na początku.

- Do trzech wygranych? - spytał po chwili mężczyzna, znany mi teraz jako Wolter, podchodząc nagle do niego niebezpiecznie blisko.

- Dobrze - mruknął Salieri, zwinnie uchylając się przed ciosem i odskakując nieco od przeciwnika.

Tym razem to Wolter upadł na podłogę, dość skutecznie odpierając wszystkie ciosy. Korzystając ze swojego położenia, pociągnął Salieriego za sobą i kilkoma zwinnymi ruchami przyszpilił go do podłogi. I przycisnął ostrze do jego gardła. Gdy tylko zobaczyłam malutką, rubinową strużkę, spływającą po jego szyi, otworzyłam szeroko oczy i ledwo powstrzymałam krzyk przerażenia. Ku mojemu zaskoczeniu, mężczyzna wyciągnął rękę w stronę Salieriego i pomógł mu wstać. A później rzucił mu ręcznik, by ten mógł wytrzeć krew. Och, to co oni robili przechodziło ludzkie pojęcie.

Po chwili znów się na siebie rzucili, tym razem obaj jakby czujniejsi. Ciszę co chwilę przerywały odgłosy uderzającej się stali, ewentualnie jej świst w powietrzu. Trwało to dłuższą chwilę, lecz, niestety, znów polała się krew. Tym razem to Salieriemu udało się zranić Woltera w ramię. Ale ten, zupełnie się tym nie przejmując, odwdzięczył się kilkoma ciosami, które z mojej perspektywy wyglądały na naprawdę ciężkie do sparowania. Nawet nie wiem, jakim cudem mu się to udało, ale już po chwili Salieri zdołał obezwładnić mężczyznę, odbierając mu jego broń.

- Jeden do jednego - zawołał, rzucając w jego stronę sztyletem tak, że ten wbił się w ziemię tuż przed jego butami.

Miałam tylko nadzieję, że nie pozabijają się dla zwycięstwa.

- Znów trzymasz go za nisko - mruknął Wolter, kiedy Salieri po raz kolejny nie zdołał obronić jego ciosu- Skup się.

Lecz i kolejnego ataku nie zdołał obronić.

It's never too lateWhere stories live. Discover now