Rozdział 47

91 12 1
                                    

-Elieee! - pisnął Wolfgang, rzucając się w moje ramiona niczym małe dziecko podekscytowane świątecznym prezentem. - Widziałaś, jak im się podobało? Widziałaś? Miałaś rację! Och, jestem taki szczęśliwy!

-Też jestem szczęśliwa - powiedziałam, delikatnie obcierając łzy radości z jego policzków - nawet nie wiesz, jak bardzo! W końcu osiągnąłeś to, co chciałeś!

-Teraz mam o wiele ambitniejsze plany! - zawołał radośnie i pocałował mnie, zupełnie nic sobie nie robiąc z obecności Hansa.

Ten wzruszył tylko ramionami i zaśmiał się cicho, wiedząc, że był to zwykły gest przyjaźni młodego wirtuoza. Gratulacjom nie było końca, za kulisami pojawiało się coraz więcej osób, więc oboje wycofaliśmy się, pozwalając mojemu przyjacielowi nacieszyć się tym wielkim sukcesem. Zaskoczyło mnie to, że na korytarzu spotkałam nawet Rosenberga i... Salieriego. Gdy tylko mnie dostrzegł, odwrócił się, zupełnie ignorując moją obecność. Przeszłam obok niego zupełnie, jakby między nami nigdy nic nie zaszło, choć odruchowo zacisnęłam dłoń na srebrnym krzyżyku, który ukradłam mu zaledwie kilka godzin temu.

-Elisabeth, wszystko w porządku...? - spytał Hans, przyglądając się mi z niepokojem.

-Oczywiście - powiedziałam uśmiechając się, by odwrócić jego uwagę od smutku w moim spojrzeniu. - Może pójdziemy do twojego gabinetu? Chciałabym trochę odpocząć i w spokoju z tobą porozmawiać.

Zaśmiał się cicho i chwycił mnie za dłoń, by zaprowadzić mnie w miejsce, o które prosiłam. Sama bowiem cały czas gubiłam się w pałacu, w prawdziwym labiryncie korytarzy, z których każdy wyglądał tak samo. Gdy weszliśmy do środka, od razu oboje usiedliśmy przed kominkiem, w którym dogasały już ostatnie płomienie, leniwie tańczące po kilku kawałkach drewna. Hans miał dzisiaj nadzwyczaj dobry humor, ja również udawałam szczęśliwą. Choć prawda była taka, że byłam rozłamana między decyzjami rozsądku i serca. Ani na chwilę nie mogłam przestać myśleć o Salierim, o tym pocałunku... Wiedziałam, że to wszystko nie powinno się wydarzyć, ale nie żałowałam tego, wręcz przeciwnie, cały czas chciałam więcej...

-Elisabeth, chodź - mruknął Hans i nie czekając na moją reakcję, wziął mnie w ramiona i pocałował czule. - Muszę powiedzieć ci coś bardzo ważnego.

-Ważnego? - spytałam powątpiewająco i zaśmiałam cicho, wtulając głowę w jego ramię.

-Tak, ważnego... nie chciałem mówić ci o tym wcześniej z kilku ważnych powodów - powiedział poważnie i delikatnie chwycił mnie za dłoń. - Pamiętasz, jak kiedyś mówiłaś mi o tym, jak ciężko jest znaleźć prawdziwą miłość? Sam też długo jej szukałem, ale... póki ludzie wiedzieli, kim jestem naprawdę, nie mogłem na nią liczyć. Wtedy postanowiłem uciec i żyć jako zupełnie inna osoba i... i dopiero to odniosło skutek.

-Ciągle nie wiem, do czego zmierzasz - powiedziałam rozbawiona.

-Możesz mi w to nie uwierzyć, ale... pochodzę z rodziny królewskiej, Elisabeth, nie jestem muzykiem - odparł spokojnie i spojrzał mi prosto w oczy. - Jestem księciem i... właśnie znalazłem swoją księżniczkę.

-Co...? - spytałam zaskoczona... nie, całkowicie zszokowana.

Byłam jednocześnie wściekła, że przez cały czas mnie okłamywał, choć rozumiałam jego intencje, a za razem zaszczycona, że to właśnie mnie wybrał, tylko... tylko, że był jeden mały problem. Nie kochałam go.

-Ale... Hans...

Zaśmiał się ciepło i odsunął się kawałek ode mnie. Zupełnie nie wiedziałam, co robi, dopóki nie przyklęknął na jedno kolano i nie wyciągnął z kieszeni małego pudełeczka.

-Czy zgodzisz się zostać moją księżniczką, Elisabeth?

Otworzyłam szeroko usta, nawet nie próbując ukryć swojego zaskoczenia. Nie, nie mogłam się na to zgodzić. Taką decyzją przekreśliłabym nie tylko jego przyszłość, ale i swoją.

-Hans... słuchaj...

-Potrzebujesz czasu, żeby się nad tym zastanowić? - spytał spokojnie i uśmiechnął się troskliwie w moją stronę.

-Tak - odparłam cicho. - Potrzebuję czasu...  Naprawdę potrzebuję czasu...

It's never too lateWhere stories live. Discover now