Rozdział 51

92 12 7
                                    

-Elisabeth, proszę, przestań już płakać...

Odwróciłam na moment głowę w stronę Hansa i przecząco pokiwałam głową. I tak nie panowałam nad tym potokiem łez, który nieustannie spływał mi po policzkach, z każdą sekundą, z jaką oddalałam się od pałacu czułam, jakby ktoś wyrywał mi serce z piersi. Szczerze mówiąc, ktoś mi je już dawno wyrwał, ukradł niczym najgorszy złodziej. A dziś je złamał.

-Jeśli chodzi ci o Wolfganga, nie martw się, on jest naprawdę wspaniałym muzykiem, nawet jeśli tym razem jego sukces został tak perfidnie zniszczony, wierzę, że odniesie jeszcze mnóstwo kolejnych - mruknął Hans, uśmiechając się do mnie pocieszająco, choć w jego spojrzeniu również widziałam smutek i złość.

-Wiem...

-Więc to nie o niego ci chodzi? - spytał nieco zaskoczony, choć jakby przygnębiony.

-Nie do końca - odparłam wymijająco.

-Jesteś zła na Salieriego?

Tak, byłam na niego zła. Wściekła. Nienawidziłam go. Tylko czemu za każdym razem, kiedy powtarzałam to w myślach, czułam jakbym mówiła coś naprawdę okropnego? Zupełnie wbrew sobie?

-On nie jest wart twoich łez, Elie - szepnął Hans i przytulił mnie mocno.

Choć to, co powiedział, okropnie mnie zabolało, miał rację. On nie był tego wart, nie był wart mojego cierpienia, które przecież sam spowodował. Zniszczył życie mojego przyjaciela, złamał mi serce... dlaczego więc miałabym nad nim dłużej płakać? Teraz muszę ułożyć sobie życie na nowo, bez niego, u boku Hansa i moich przyjaciół.

-Masz rację, kochanie - odparłam, ocierając łzy z policzków. - Chodźmy już do domu, zimno mi.

Hans pokiwał tylko głową i otulił mnie mocniej swoim płaszczem, dalej prowadząc krętymi uliczkami Wiednia.

•••××ו••

Kiedy przyszliśmy do domu, był już naprawdę późny wieczór, na zewnątrz panował całkowity mrok, na niebie nie świeciły się nawet gwiazdy. I padał śnieg. Tak, jak kiedyś kochałam przyglądać się tym puszystym płatkom, tak lekko kołyszącym się w powietrzu, poganiane wiatrem, nim upadły na ziemię, tak teraz ich nienawidziłam. Przypominały mi te wieczory, które spędziłam u Salieriego, nasze krótkie rozmowy, to, jak przez sen przytuliłam się do niego... Nie czułam już tego samego bólu, co wcześniej, a jedynie pustkę. Wiedziałam, że to wszystko się już skończyło, że już nigdy do tego nie wrócę, że to nigdy się nie powtórzy, jakoś udało mi się z tym pogodzić, choć ciągle za tym tęskniłam... za nim. Za jego pięknymi oczami, kryjącymi w sobie tyle emocji, za jego głębokim, aksamitnym głosem, za ciepłem jego ciała, za tym jedynym, krótkim pocałunkiem. Bardzo mi go brakowało.

-Elie...?

Odwróciłam się, zaskoczona tym, że ktoś mimo mojej wyraźnej prośby, żeby mi nie przeszkadzać, wszedł do mojego pokoju. Tym kimś był Wolfgang, ale jego głos był już tak zachrypnięty od płaczu i krzyku, że nie dało się go zrozumieć.

-Mogę tu zostać? - spytał cicho.

-Oczywiście, Wolfie, na tak długo, jak tylko chcesz - odpowiedziałam troskliwie i usiadłam na krawędzi łóżka.

Poklepałam miejsce koło siebie, a on najpierw usiadł tam niepewnie, a po chwili położył się, kładąc głowę na moim nogach i wpatrując się w moje oczy z niesamowitym smutkiem. Widząc to cierpienie w jego spojrzeniu byłam pewna, że postąpiłam słusznie, że podjęłam słuszną decyzję.

It's never too lateOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz