Rozdział 59

120 9 4
                                    

-Elisabeth... Elisabeth, spójrz na mnie proszę - powiedział ktoś, kogo głos ledwo było słychać w panującym tu zamieszaniu; cesarz w trosce o bezpieczeństwo innych kazał każdemu wrócić do swojego domu, wszyscy więc pędzili korytarzami przekrzykując się nawzajem, jakby chcąc podzielić się najnowszymi, zasłyszanymi od innych plotkami. - Elisabeth.

Słysząc moje imię wypowiedziane tak stanowczo, delikatnie uniosłam głowę; to Lorenzo stał przede mną i przypatrywał mi się z troską.

-Coś cię boli? - spytał poważnie, kiedy już przyklęknął koło mnie.

-Serce - odpowiedziałam krótko; gdy tylko dokładnie przeanalizował moje słowa w jego oczach pojawiły się łzy, które szybko otarł.

Uśmiechnął się do mnie pocieszająco, choć sam był równie przygnębiony i przerażony co ja, przez cały czas zachowywał spokój i powagę, starał się pomóc każdemu tak bardzo, jak tylko mógł. Jeszcze przez chwilę klęczał koło mnie, a potem wstał i usiadł na fotelu; pokręcił głową i wziął głośny wdech, próbując uspokoić się do czasu, kiedy ktoś przyjdzie udzielić nam jakichkolwiek informacji. Rozejrzałam się uważnie po pokoju; tak, ciągle byłam w gabinecie Antonia klęcząc w tym samym miejscu, co nieskończoność temu, choć zegar pokazywał zaledwie kwadrans. Otarłam dłonią pojedyncze łzy, jakie spływały mi po policzkach i zaczęłam zbierać z podłogi zakrwawione partycje; choć dowody tego, co się stało, trzymałam w dłoniach, ciągle w to nie wierzyłam. Czułam się, jakbym ciągle tkwiła w jakimś okropnym koszmarze, z którego lada moment miałam się wybudzić.

Nagle drzwi od gabinetu otworzyły się gwałtownie i odbiły się od ściany, nieomal uderzając w twarz jakiemuś mężczyźnie - to Wolfgang wbiegł do środka, a za nim wszedł lekarz. Nim zdążyłam się odezwać mój przyjaciel rzucił się na mnie i wtulił twarz w moją szyję, a rękoma kurczowo owinął moje plecy. Jego drobnym ciałem ciągle wstrząsał głośny szloch, którego w żaden sposób nie mógł uspokoić; przytuliłam go mocno, uważając na jego owinięte w bandaże ramię i oparłam policzek o jego czoło, pozwalając łzom powoli spływać po mojej twarzy.

-Nie jestem pewien, kim był ten mężczyzna - zaczął lekarz i usiadł na krześle koło biurka tak, by być zarówno blisko Lorenza, jak i mnie i Wolfganga, który ani na moment nie przerwał szlochu - ale na jego uratowanie nie było nawet najmniejszych szans.

-A Salieri? - spytał mój przyjaciel głosem tak ochrypniętym od płaczu i krzyku, że ledwo dało radę się go zrozumieć. - Co z nim?

-Przeżył, ale... nie chcę dawać wam płonnych nadziei. Jest w naprawdę ciężkim stanie i nie mam pojęcia, czy da radę z tego wyjść czy nie - powiedział spokojnie, choć widziałam smutek w jego oczach. - Ciężko mi jest teraz cokolwiek powiedzieć.

-Mogę iść go zobaczyć...? - spytałam niepewnie, a on tylko pokiwał głową; Lorenzo podszedł do mnie i wziął w ramiona ciągle płaczącego Wolfganga, bym mogła wstać z podłogi.

Lekarz wyszedł z pomieszczenia, a ja podążyłam tuż za nim, smętnie robiąc krok za krokiem, w ogóle nie patrząc, dokąd idę. Powoli zaczęło do mnie docierać to, co się stało, ale nie miałam już sił, by rozpaczać, nie miałam już łez, które mogłabym wypłakać. Gdybym wtedy nie odeszła... może wtedy to by się nie wydarzyło? Może siedzielibyśmy na kanapie w jego domu, wtuleni w siebie, wymieniając tylko proste słowa i delikatne pocałunki? A może ciągle bylibyśmy z dala od siebie, ale cali... i żywi? Weszliśmy do małego pokoju, tonącego w półmroku, bowiem przez jedyne, małe okno wpadało naprawdę niewiele światła; na stoliczku leżało mnóstwo bandaży i kilka medykamentów. Lekarz usiadł w fotelu pod ścianą i spojrzał smutno przed siebie - podążyłam za jego wzrokiem i aż wstrzymałam oddech.

It's never too lateDonde viven las historias. Descúbrelo ahora