Rozdział 49

99 13 1
                                    

Odkąd ostatni raz rozmawiałam z Antoniem minął ponad tydzień, jeszcze dłużej nie widziałam Hansa, a mimo to nie mogłam o nich zapomnieć. Westchnęłam tylko cicho, odganiając od siebie wszelkie myśli o nich i pobiegłam do salonu, nieomal wpadając na przystrojoną choinkę, która stała niemal w przejściu, bo oczywiście Wilson przyniósł największą, jaka tylko mogła się zmieścić przez drzwi. Tak, były święta, a nawet dzień po i to dziś tak naprawdę mieliśmy zacząć je obchodzić. Wolfgang wpadł na pomysł, żeby urodziny dla jego ojca wyprawić nie w dzień jego urodzin, a w dzień urodzin jego matki, wysłał mu więc list, w którym zaprosił go do nas na święta, a my od kilku dni przygotowywaliśmy przyjęcie - niespodziankę. Pomysł może był nieco dziecinny, ale kto mówił, że wszystko, co robimy, musi być poważne?

-Elisabeth, pośpiesz się, zostało jeszcze tylko godzin! - zawołał Wolfgang, skacząc wokół mnie z podekscytowania. - Wszystko musi wyglądać idealnie, perfekcyjnie i cudownie!

-Wolfgang, przecież już wszystko jest gotowe - zaśmiałam się, a on prychnął z oburzeniem, pokazując na kilka kartonów ze świątecznymi ozdobami, które wcześniej Wilson staszczył ze strychu. - No dobrze, za chwilę je rozwieszę.

-Dziękuję! - zawołał głośno i pocałował mnie w policzek.

Nim nawet zdążyłam spojrzeć, czerwony, błyszczący od nadmiaru brokatu frak mignął mi gdzieś przed drzwiami, a po chwili z kuchni dotarły mnie okrzyki przerażenia, gdyż coś jeszcze nie było zrobione. Tak, Wolfgang bardzo starał się, żeby wszystko było przygotowane perfekcyjnie, w końcu jego ojciec od samego początku był przeciwny jego wyjazdowi do Wiednia, teraz więc mój przyjaciel chciał mu zaimponować, pokazać, że wszystko poukładało się po jego myśli, chciał, żeby jego ojciec był z niego dumny. Oczywiście, byłam bardziej niż pewna, że nawet w Salzburgu było wiadomo o wielkim sukcesie, jaki tu osiągnął, w końcu był znany nie tylko w stolicy, ale i w całym kraju.

-Pomóc ci?

Odwróciłam się, zaskoczona tym, że ktoś wszedł do pokoju, a kiedy dostrzegłam Lorenzo, całego umorusanego mąką, zachichotałam cicho. Teraz już wiedziałam, co oznaczały te wszystkie piski, które przez chwilę słychać było z kuchni, ktoś musiał zacząć walkę na jedzenie.

-Pewnie, możesz przytulać każdą ozdobę i robić na niej sztuczny śnieg - zaproponowałam i głową skinęłam na lustro na korytarzu, a widząc jego zaskoczenie, kiedy spojrzał na swoje odbicie, zaśmiałam się cicho. - Jak chcesz, możesz porozwieszać te ozdoby pod sufitem, bo ja nie sięgam.

Kiwnął tylko głową i od razu zabrał się do pracy. Rzeczywiście, mu szło to o wiele szybciej, niż poszłoby to mi, bo ja musiałabym pewnie skakać po różnych podwyższeniach.

-Byłaś ostatnio w pałacu?

-Nie, a coś się stało? - spytałam zaskoczona.

-Niby nic, ale... - mruknął i westchnął cicho, odkładając ozdobę do pudełka i oparł się o ścianę, uważnie mi się przypatrując - kapelmistrz odszedł wczoraj ze swojego stanowiska, więc zapewne już niedługo cesarz wybierze kogoś nowego, a wiesz, co to oznacza, prawda?

-Wszyscy stali się dla siebie wrogami? - Uśmiechnęłam się smutno.

-Nawet nie wiesz, jak wielkimi, każdy chce się każdego pozbyć, a szczególnie młody Wagner. Och, żebyś słyszała, jaką wojnę wczoraj stoczył z Carlem...

-Kim jest Carl?

-Carl? Jednym z uczniów Salieriego - wytłumaczył. - Coś tak czuję, że przez tą rywalizację to mu się najbardziej obrywa, całe dnie i niemal całe noce siedzi w pałacu, bo uważa, że to ostatni moment, żeby ich wszystkiego nauczyć i utrzeć nosa Wagnerowi.

It's never too lateWhere stories live. Discover now