Rozdział 44

109 13 5
                                    

Uhg... moja głowa.

To była moja pierwsza konstruktywna myśl tego poranka. Wszystkie inne traciły sens, przytłumiane głośnym szumem, który za wszelką cenę starał się rozerwać moją czaszkę. Po chwili do moich uszu zaczął dobiegać jeszcze inny dźwięk, ciche, równe uderzenia serca. Mój policzek leżał na czymś ciepłym. Tym czymś na pewno nie była ani poduszka, ani koc, ani jakikolwiek inny materiał. Ostrożnie otworzyłam oczy, by mieć pewność, że światło poranka mnie nie oślepi i... pierwszym, co rzuciło mi się w oczy, była biała plama z czarnym oczkiem, zwinięta na dywanie. Dopiero po dłuższej chwili koncentracji udało mi się dostrzec w tym zawiniątku koszulę i temblak. Więc... Więc już wiedziałam, na czym leżałam... na kim leżałam. Boże... ja po prostu bezwstydnie wtulałam się w jego nagi tors, ale tym razem byłam zbyt obolała, by się tym jakoś bardziej przejmować. Wręcz przeciwnie, rozłożyłam się wygodnie na jego klatce piersiowej, jęcząc cicho z bólu. Ach... wczoraj musiałam wypić dużo. Za dużo. Do takiego wniosku doszłam licząc butelki walające się po podłodze.

Kolejną mającą sens myślą, jaka zakorzeniła się w mojej głowie, była taka, że mogę oddychać, choć czułam, że suknia którą mam ubraną, ma gorset. Czyżby sam się rozwiązał? Albo wczoraj byłam na tyle trzeźwa, by wpaść na to, że jeśli w nim usnę, to się uduszę i go sama rozwiązałam?

Właśnie... co ja wczoraj robiłam? Wiem, że przyszłam tutaj i... i piliśmy. Dużo piliśmy. Potem zrobiłam się śpiąca i chciałam iść spać, ale... wtedy oboje leżeliśmy na podłodze. W tym momencie urwał mi się film. Najprawdopodobniej udało nam się jakoś doczołgać do łóżka i od razu usnęliśmy, całkowicie upici. Tak, to było najbardziej racjonalne wyjaśnienie.

Chciało mi się pić. Tak, to było zdecydowanie coś, czego teraz potrzebowałam, ciepłe mleko i całkowity spokój w komplecie. Podniosłam się ostrożnie na łokciach i... przez ból, który nagle ogarnął moje ciało, z cichym jękiem padłam na koc zwinięty na brzegu łóżka. Myślałam, że jedyne, na co będę dziś cierpiała, to zwykły kac, ale na śmierć zapomniałam o moim wczorajszym spotkaniu z drewnem. Moje prawe ramię, cała noga, biodro i brzuch bolały mnie na tyle mocno, że byłam niemal świadoma tego, jak wielkimi siniakami były pokryte. Choć... brzuch bolał mnie nieco inaczej. Tak... dziwnie. Całe podbrzusze, jakby wszystkie wnętrzności... och proszę, czyżbym jeszcze zatruła się tym alkoholem? Cudownie. Po prostu cudownie.

– Mmm...

Ostrożnie odwróciłam się na bok, starając się zignorować wszystkie obolałe mięśnie i pochyliłam się nad Salierim, który mruczał coś pod nosem, nerwowo zaciskając powieki.

– Widzę, że nie tylko ja mam dzisiaj kaca – szepnęłam ironicznie i znów położyłam się na łóżku.

Nie odpowiedział, tylko jęknął coś cicho, niemal wbijając głowę w poduszkę, jakby chcąc schować się przed światłem. Rozbawiona spróbowałam wstać z łóżka, a gdy mi się to udało, wymrukując pod nosem wszystkie znane mi przekleństwa, podeszłam do okna i je zasłoniłam. Było bardzo wcześnie rano, więc pokój niemal od razu spowił się w mroku. Nawet nie wiedziałam, czy Salieri podziękował mi za to poświęcenie, czy nie, bo wszystko, co mówił, zamieniało się w bolesne pomruki i jęki. Powoli usiadłam na brzegu łóżka i przyjrzałam się mu niemal z litością.

– Nic nie mów – warknął cicho, kiedy w końcu uraczył mnie poirytowanym, pełnym bólu i cierpienia spojrzeniem.

Zachichotałam tylko cicho i nieznacznie się nad nim nachyliłam.

– Już nigdy więcej nie będziemy pić razem – powiedziałam rozbawiona, wskazując wzrokiem na butelki walające się na podłodze.

– Nigdy – powtórzył po mnie, niezwykle zdenerwowany.

Odepchnął mnie za ramiona na tyle mocno, że upadłam na łóżko i niemal zniknęłam w zwiniętym w rogu grubym kocu. Wygrzebałam się z niego i zmierzyłam go poddenerwowanym i nieco zaskoczonym spojrzeniem.

– Wszystko w porządku?

– Pamiętasz coś? – odpowiedział pytaniem na pytanie.

– Nie za bardzo – oparłam, siadając koło niego. – Wiem tylko, że dużo piliśmy, zrobiłam się śpiąca i usnęłam skulona na twoim brzuchu – powiedziałam, rumieniąc się nieznacznie.

– A potem?

– Nie pamiętam już nic więcej.

– Nic... – powtórzył, wbijając wzrok w podłogę.

Spojrzałam na niego zaskoczona. Przez jego twarz przebiegły wszystkie emocje, od smutku i wściekłości, przez radość i ulgę , po żal i rozczarowanie.

– Wszystko w porządku? – spytałam zaskoczona, a on odsunął się nieco ode mnie.

– Oczywiście

Z każdą chwilą zaczęły mnie nękać coraz większe wątpliwości. Czyżbym wczoraj wieczorem zrobiła coś, czego nie pamiętałam? A może powiedziałam coś głupiego? To by mogło wyjaśnić jego dziwne zachowanie, choć... on często się dziwnie zachowywał. Tylko, że tym razem jakiś głosik wewnątrz mojej głowy mówił, że to ja jestem za to odpowiedzialna.

– A ty pamiętasz coś więcej? - spytałam po dłuższej chwili milczenia.

– Nie – warknął, odwracając głowę, jakby chciał uciec przed moim wzrokiem.

– Na pewno?

– Tak, na pewno.

Wywróciłam tylko oczami, widząc jak na jego twarzy po raz kolejny pojawiła się znajoma obojętność. Nawet nieco mnie to bawiło. Za każdym razem, kiedy już myślałam, że powie mi coś więcej, że będzie ze mną szczery, on zawsze ubierał tę swoją maskę chłodu, jakby próbując się za nią ukryć. Och, to było tak bardzo bezsensowne...

Kolejne kilka godzin oboje spędziliśmy w milczeniu. Ja nie wiedziałam, o czym mam mu mówić, a on nie miał w zwyczaju zaczynania rozmów. Nim do jego domu przyszedł Wolter, kamerdyner, który pojawiał się tu najwcześniej, oboje szliśmy już w stronę pałacu. Mimo wszystko nie chcieliśmy, żeby ktoś wiedział o naszym spotkaniu, bo to mogłoby zaowocować w mnóstwo bezsensownych i bezpodstawnych plotek, których chcieliśmy uniknąć.

Kiedy weszliśmy do pałacu, przywitała nas niemal nieprzenikniona cisza, zupełnie normalna o tak wczesnej godzinie. Nie wiedząc, co mam ze sobą zrobić, poszłam razem z nim do jego gabinetu, a gdy tylko miałam taką możliwość, wybrałam sobie jedną z nielicznych niemieckich książek z biblioteczki i rozsiadłam się wygodnie na upchniętej w rogu kanapie. Salieri natomiast robił to, co zawsze. Pracował. W ogóle mnie to nie zdziwiło. Westchnęłam cicho i pokręciłam głową. On był tak skomplikowanym człowiekiem...

It's never too lateWhere stories live. Discover now