Rozdział 29

87 12 6
                                    

- Elisabeth! Elie... Hej... Spójrz chociaż na mnie.

Niechętnie podniosłam głowę z poduszki i wbiłam w Nannerl zapłakane spojrzenie.

- Nie możesz cały dzień leżeć w łóżku.

- Mogę.

- Elisabeth...

- To mnie przerasta. On mi wyznał miłość. I pocałował. A ja nie wiem, co mam o tym myśleć. Po prostu.

Nannerl usiadła na krawędzi łóżka i podała mi kubek z ciepłą herbatą, który od razu postawiłam na stolik nocny.

- Zaskoczył cię. To normalne, że jesteś zdezorientowana - powiedziała po chwili milczenia. - Ale to ci przejdzie.

- Ty nic nie rozumiesz! - zawołałam, podrywając się z miejsca i niezgrabnie usadawiając się na przeciwko niej. - To nie chodzi o niego. Ja po prostu czuję... takie coś...

- Kochasz kogoś innego?

- Nie. Nie wiem. Już nic nie wiem - mruknęłam, kładąc głowę na jej kolanach i wbijając wzrok w sufit. - Nie wiem, co czuję, nie wiem, co robić... Możemy zmienić temat, proszę?

- Dobrze - powiedziała Nann, uśmiechając się do mnie. - Więc... Masz jakieś plany na te sobotę, bo jeśli nie, to mogłybyśmy pój...

- O mój Boże... - mruknęłam, wstając szybko z łóżka i przyglądając się mojej przyjaciółce, zaskoczonej tak gwałtowną reakcją - przecież w tę sobotę mam jechać na spotkanie! Nannerl, czemu moje życie jest takie okropne?

Stanęłam tyłem do łóżka, by po chwili paść na nie, jak postrzelona.

- Jakie spotkanie?

- Mam towarzyszyć komuś w spotkaniu i... Wilson mnie zabije.

- Mogę się więc domyślać, że tym kimś jest Salieri, prawda? - spytała, niemal rozbawiona.

- To nie jest śmieszne, Nann. Ja naprawdę będę mieć kłopoty - mruknęłam, wzdychając głośno. - Ja chciałam mu tylko pomóc. Mimo niechęci, jaką do siebie wzajemnie żywimy. Po prostu. Z dobrego serca. Wilson będzie wściekły, jak się dowie...

- A jeśli się nie dowie? - spytała po chwili, uśmiechając się pocieszająco. - Mogę mu powiedzieć, że w sobotę pojedziemy... no nie wiem... Na piknik do lasu. Albo do jednej z moich przyjaciółek. On ich nie zna, więc się nie zorientuję, że nie mówię mu całej prawdy.

- Zrobiłabyś to dla mnie?

- Oczywiście!

- Kochana jesteś - mruknęłam, po raz pierwszy tego dnia siląc się na uśmiech. - Nawet nie wiem, jak mam ci dziękować.

- Możesz na przykład poszerzyć nieco ten uśmiech, bo taki blady ci wyszedł - zachichotała, a ja wzięłam mój kubek z herbatą.

- Tak jest dobrze? - spytałam, szczerząc w jej stronę wszystkie zęby. - A tak właściwie, gdzie jest Wolfgang? Już długo go nie widziałam.

- Jego opera ma premierę już za kilka miesięcy, niemal codziennie ucieka gdzieś to do lasu, to do parku, żeby móc w spokoju pisać nuty albo odpocząć. Choć ostatnio coraz częściej wieczory spędza z młodymi paniami Webber.

- A szczególnie z Constanze, prawda?

- Zakochał się w niej na zabój, ale nie chce jej jeszcze nic mówić, bo boi się jej reakcji - zaśmiała się cicho. - Wiesz, w końcu kiedyś tak samo zakochany był w jej siostrze.

Uśmiechnęłam się blado i upiłam łyk herbaty. Ciągle pamiętałam, jak Wolfie całe wieczory spędzał na opowiadaniu mi o tym, jaka to cudowna nie była Aloysia. A potem złamała mu serce. Długo nie mógł się pozbierać.

- Elisabeth, zbliża się siedemnasta.

- Co... ach tak... A może Salieri nie byłby zły, gdybym nie przyszła?

- Wczoraj też u niego nie byłaś, a koncert już za niecałe dwa miesiące.

Westchnęłam cicho w geście poddania. Nannerl miała rację. Koncert zbliżał się nieubłaganie, a ja ciągle niewiele umiałam. Prawie nic nie umiałam.

- Zaprowadzisz mnie do niego? Nie chce iść tam sama - powiedziałam po chwili i niechętnie wstałam z łóżka.

- Jasne. Tylko ubierz się ciepło.

Wyszła z pokoju, zostawiając mnie samą. Nie miałam ochoty nigdzie iść. A tym bardziej nie do Salieriego. Denerwowała mnie ta jego wieczna ignorancja i obojętność. Irytujący człowiek. Nawet nie wiem, czemu chciałam mu pomóc. Może to dlatego, że połamałam mu rękę? Tak... to na pewno był powód. Chociaż... coś wewnątrz mnie mówiło, że nie jest to do końca prawda.

It's never too lateWhere stories live. Discover now