Rozdział 48

85 13 1
                                    

Dopiero dzisiaj, po raz pierwszy od kilku dni, odważyłam się opuścić się swój pokój. Godzinami błąkałam się bez celu po pałacu, zatrzymując się przy niemal każdym oknie, podziwiając zimowy krajobraz. Z każdym dniem czułam się coraz gorzej. Denerwowała mnie świadomość, że Hans cały czas czekał za moją odpowiedzią, a ja nie byłam w stanie powiedzieć mu ani „tak", ani „nie". Wiedziałam, że jeśli bym się zgodziła, wszystko poukładałoby się tak, jak zawsze sobie to wyobrażałam w dzieciństwie. Zostałabym prawdziwą księżniczką, mieszkającą w zamku, a mój mąż byłby niezwykle przystojnym, niebieskookim blondynem, szarmanckim, romantycznym i wesołym. Czego mogłabym chcieć więcej? Jeszcze kilka miesięcy temu nie wahałabym się ani przez sekundę, ale nie teraz. Ludzie wiele razy mi mówili, że światopogląd, gusta, a nawet ideały potrafią się zmieniać bardzo szybko, jednak na nigdy im nie wierzyłam, uparcie twierdząc, że moje zdanie zawsze będzie takie samo. Co więc się zmieniło? Światopogląd pozostał identyczny, gusta również, ale ideały... te w niezwykle krótkim czasie uległy stuprocentowej zmianie. Teraz nie szukałam perfekcyjnego księcia z bajki o powalającym uśmiechu, oczach błękitnych jak niebo o poranku i bujnych, złotych włosach, a tajemniczego muzyka o krótkich, ciemnych włosach, z grzywką wiecznie opadającą na twarz, o pięknych czekoladowych oczach, o intensywnym spojrzeniu, które raz potrafiło niemal zabijać, a innym razem intrygować ilością emocji. Teraz szukałam tylko Antonia i nie liczył się dla mnie nikt więcej... czemu więc teraz, skoro już znalazłam na tym świecie osobę, którą bezgranicznie pokochałam, od kilku dni błąkałam się po pałacu bez najmniejszej chęci do życia? Och, żeby wszystko było takie proste, jak by mogło się wydawać...

W końcu wzięłam się na odwagę i poszłam w kierunku gabinetu Salieriego. Nigdy nie potrafiłam odnaleźć się w korytarzach w pałacu, ale doszłam tam bez najmniejszego problemu. Zapukałam w drzwi, a kiedy usłyszałam ze środka niezmiernie oziębłe „Proszę!", powoli weszłam, od razu zamykając za sobą drzwi.

-Elisabeth? Co ty tutaj robisz? - spytał ozięble, choć widziałam, że był nieco zaskoczony.

Odłożył pióro na biurko i odchylił się w fotelu, ciągle uważnie mi się przypatrując.

-A jak myślisz...?

Westchnął ciężko i powrócił do przerwanej pracy, jakby w ten sposób chciał zignorować moją obecność, choć co chwilę zerkał na mnie, czy jeszcze jestem, czy już wyszłam.

-Chciałam z tobą porozmawiać.

-Doskonale wiesz, że to nigdy nie powinno się wydarzyć - powiedział ozięble, od razu domyślając się tego, co chciałam mu powiedzieć i spojrzał na mnie ponuro. - Nie wracajmy do tego, proszę.

To był pierwszy raz, kiedy mnie o coś poprosił. Wiedziałam, że musi za tym stać za tym coś więcej niż tylko chęć zakończenia tej dziwnej relacji, która nas łączyła.

-Antonio...

-Salieri - poprawił mnie szybko, zupełnie, jakby nie chciał słyszeć swojego imienia. - Słuchaj Elisabeth, ustalmy to raz na zawsze. Między nami nic się nie wydarzyło, a jedyna relacja, jaka nas łączyła, była taka, jak między każdym uczniem i nauczycielem. Nic poza tym.

-Wiesz, że to kłamstwo.

-Wiem - odparł cicho i odgarnął włosy z twarzy - ale wiem też, że tak będzie najlepiej, żyć w kłamstwie.

Prychnęłam głośno, otwarcie wyrażając swoje oburzenie jego pomysłami i podeszłam bliżej niego. Bez słowa położyłam dłoń na jego dłoni, zmuszając go, by znów odłożył pióro, a po chwili odsunęłam także kartki z nutami.

-Kłamstwo nigdy nie jest lepsze niż prawda-

-Kłamstwo jest mniej bolesne niż prawda - przerwał mi, od razu poprawiając moją teorię.

It's never too lateWhere stories live. Discover now