Rozdział 33

97 12 7
                                    

- Elisabeth? - spytał Salieri, tym razem nieco bardziej poirytowany niż zwykle - Jesteś śpiąca?

- Nie... - mruknęłam cicho.

- To dlaczego od dłuższej chwili leżysz na moim ramieniu?

- Och - mruknęłam zakłopotana, odsuwając się nieco od niego - Nie zauważyłam. Przepraszam.

- Nie zauważyłaś? - zapytał, unosząc lekko jedną brew - Na pewno wszystko w porządku?

Stanęłam teraz przed niełatwym wyborem. Powiedzieć mu, że nie czuję się najlepiej i chcę wracać, tym samym uniemożliwiając mu dalszy udział w koncercie, czy milczeć?

- Panie di Carlo, myślę, że będziemy już wracać - powiedział do mężczyzny, który spojrzał na niego zaskoczony i zasmucony.

- Ależ dlaczego tak szybko?

- Elisabeth źle się czuję i...

- Nie mówiłam, że źle się czuję - przerwałam mu.

- Nie jestem ślepy - mruknął ironicznie - Przykro mi, panie di Carlo, może w przyszłym roku zostanę na dłużej.

- Oczywiście, oczywiście... W takim razie życzę zdrowia, panienko!

Wstałam, by pożegnać się z mężczyzną, ale gdy tylko stanęłam na nogach, te od razu się pode mną ugięły i gdyby nie silne ramie Salieriego, które od razu owinęło się wokół mojej talii, na pewno bardzo blisko spotkałabym się z podłogą.

- Nie czujesz się źle, tak? - spytał złośliwie i przyciągnął bliżej siebie, bym mogła utrzymać równowagę - Dasz radę sama iść?

- Tak. Nie. Nie wiem - mruknęłam, zrezygnowana.

Wywrócił tylko oczami i chwycił mnie pod ramię. W ten sposób wyjście z tej wielkiej willi i dojście do powozu nie zajęło aż tak dużo czasu, niż gdybym musiała radzić sobie sama. Kiedy już weszłam do środka, ubrana w swój płaszcz, od razu położyłam się na jednej z ław i podkuliłam nogi pod brodę. Ciągle było mi zimno. I słabo. Jedyne, o czym teraz marzyłam, to wrócić do domu i zakopać się w łóżku pod ciepłym kocem.

- Czy teraz w końcu powiesz mi, jak się czujesz? - spytał Salieri, gdy powóz już ruszył.

Nie wiem, czy był po prostu ciekawy, czy jednak odczuwał coś tak ludzkiego, jak troska, nie mniej jednak, odwróciłam się w jego stronę.

- Nie wiem. Trochę słabo - mruknęłam na tyle cicho, że sama ledwo zrozumiałam moje słowa. - Zimno tutaj...

- Wiem - powiedział, wstając z miejsca.

Przykrył mnie swoim płaszczem, ale to i tak niewiele dało.

- Daleko jeszcze do domu, prawda?

- Kilka godzin jazdy.

- Maestro...?

Spojrzał na mnie półprzymkniętymi oczami, by po chwili ponownie wbić wzrok w mrok nocy. A ja, owijając się w jego płaszcz, wstałam i usiadłam koło niego. Po raz pierwszy cieszył mnie jego brak reakcji. Mimowolnie przysunęłam się jeszcze bliżej, w poszukiwaniu ciepła, nie myśląc do końca nad tym, co robię, usiadłam na jego kolana, wtuliłam się w jego pierś i położyłam głowę na ramieniu. Jakkolwiek to śmiesznie nie zabrzmi, ale... teraz w końcu było mi cieplej.

- Elisabeth, dobrze się czujesz?

O dziwo, w tym pytaniu nie było ani kszty złośliwości. Nie odpowiedziałam, co prawda, tylko pokiwałam lekko głową. Westchnął cicho i okrył mnie mocniej płaszczem. I... i przytulił. Tak po prostu. Owinął moje plecy lewą ręką i przyciągnął bliżej siebie. Otworzyłam szeroko oczy ze zdziwienia.

- Tylko się nie przyzwyczajaj - mruknął ozięble i oparł brodę o moje czoło.

Zaśmiałam się cicho i zamknęłam oczy. W końcu ogarniające mnie zmęczenie wygrało i odpłynęłam do cudownej krainy snów.

It's never too lateWhere stories live. Discover now