Epilog

156 13 5
                                    

-Elisabeth? Elisabeth?! Wszystko w porządku? Boże, wyglądasz tak blado i - zawołał na jednym wdechu Wolfgang, całkowicie spanikowany, ale ja zatrzymałam jego słowotok kładąc palec na jego ustach.

-Amadé, ja nie umieram - zaśmiałam się, a on tylko zarumienił się uroczo.

Dopiero niedawno odkryłam, jak bardzo uwielbiał, kiedy zwracałam się do niego w ten sposób; jednocześnie go to cieszyło i uspokajało, choć nie na długo. Odkąd ożenił się z Constanze - a od tego dnia minęły zaledwie dwa tygodnie - nieustannie o wszystko się obawiał. Domyślałam się tylko, że powodem była choroba jego żony i choć nie była ona ciężka, szczerze przeraziło go to, że mógł stracić osobę tak bliską swojemu sercu. Teraz, kiedy i ja z każdym dniem czułam się coraz gorzej, starał się nie odstępować mnie ani na krok, przez co stał się w tym domu najczęstszym gościem.

-Kochanie, twoja siostra cię woła - powiedziała Constanze, która najwidoczniej niezauważenie musiała przyjść do mojego pokoju.

Wolfgang uśmiechnął się do mnie ciepło, a jego oczy zdawały się mówić “i tak za chwilę tu wrócę”; nim odszedł pocałował jeszcze swoją żonę w policzek i zaśmiał się cicho. Sugerując się uśmiechem na twarzy młodej kobiety Nannerl wcale nie chciała spotkać się ze swoim bratem, a jedynie użyła tego jako wymówkę, byśmy na chwilę zostały same.

-Jak się czujesz? - spytała troskliwie, gdy usiadła na krawędzi łóżka.

-Antonio cię tu przysłał, prawda? - spytałam rozbawiona, starając się jak najusilniej ignorować ból, jaki nagle wstrząsnął moim ciałem.

-On zaczyna już odchodzić od zmysłów - zachichotała kobieta i podała mi kubek z chłodną wodą, który musiała przynieść z salonu. - Cały czas chodził w kółko po pokoju, uderzając tymi kulami w podłogę, nawet chwili nie potrafił usiedzieć na miejscu. Nigdy bym się nie spodziewała, że on aż tak mógłby się o kogoś martwić, jak o ciebie, ba… że on w ogóle jest w stanie odczuwać jakieś ludzkie emocje. Ach, nie o tym chciałam ci powiedzieć! Twój ukochany zmusił Woltera, by poszedł po doktora Collina, powinien być tu lada chwila. Trochę go to uspokoiło, ale ubłagał mnie, żebym zobaczyła, czy wszystko w porządku.

-Wszystko jest dobrze, tylko… ach, nie mów mu tego, ale to z każdą chwilą boli coraz bardziej - odparłam szczerze, kiedy tylko dostrzegła, jak ręką ocieram łzy z oczu.

-Może to dobrze, że poszedł po doktora - zadumała i uważnie zlustrowała mój brzuch - bo mam wrażenie, że twoje dziecko naprawdę chciałoby już przyjść na ten świat. Wyobrażasz to sobie? Gdybyś urodziła je dzisiaj? Ach, Antonio miałby taki niesamowity prezent urodzinowy!

-Coś tak czuję, że… agh… że ma duże szanse na ten prezent - wyjąkałam, zaciskając dłonie na prześcieradle.

-O mój Boże, Elisabeth, naprawdę? - zawołała spanikowana, zupełnie nie wiedząc, co ma zrobić. - Boże, Boże, Boże! Nic ci się nie stanie, jak poczekasz tutaj chwilkę, prawda?

Wybiegła z pokoju nim choć zdążyłam pokiwać głową. Nim ciszę przerwał mój kolejny jęk bólu, usłyszałam przez otwarte drzwi na pół radosny, na pół przerażony okrzyk “Elisabeth rodzi!”. Jej entuzjazm nieco mnie rozbawił, bowiem sama nie byłam pewna, czy tak wygląda poród czy nie. Nie byłam nawet w stanie dobrze się nad tym zastanowić, ból co chwilę wyrywał mnie z myśli. Odchyliłam głowę do tyłu, dysząc coraz głośniej, ale nawet mimo to słyszałam kroki na schodach. Naprawdę dużo kroków.

-Elisabeth! - pisnął Wolfgang, nim upadł na kolana tuż przed moim łóżkiem; wpatrywał się we mnie z rozchylonymi ustami, a w jego oczy aż lśniły od łez.

It's never too lateWhere stories live. Discover now