Rozdział 17

117 14 3
                                    

– To ty jeszcze nie wiesz? – tym razem to on wydawał się być bardzo zaskoczony. – Siostrzenica cesarza przyjeżdża szybciej, więc koncert odbędzie się już za dwa miesiące.

Po rozbawieniu Lorenzo wiedziałam, że mina jaką zrobiłam była adekwatna do szoku, jaki przeżyłam. Już za dwa miesiące? Ale... Ale ja się przecież nie zdążę wszystkiego nauczyć! Nie, nie, nie, dwa miesiące to zbyt mało czasu.

– Spokojnie, Elisabeth, zdążymy wszystko przygotować – powiedział, kładąc pocieszająco dłoń na moim ramieniu.

Nie pytałam się go, jak udało mu się odgadnąć moje myśli, ale jego słowa dodały mi otuchy. Może rzeczywiście zaczynałam panikować, ale kiedy termin tak ważnego dla mnie koncertu zmienia się aż o cztery miesiące, chyba miałam ku temu idealny powód.

Po chwili znalazłam kolejny. W takiej sytuacji nieuchronnie zbliżało się moje rozpoczęcie współpracy z maestro Salierim, co po dzisiejszym spotkaniu raczej nie będzie miłym i przyjemnym przeżyciem.

– Może przyszłabyś do mnie jutro przed próbą? Mogłabyś zaśpiewać mi piosenki i...

– I odstresować się przed śpiewaniu przed nieco większą publicznością? – spytałam, szybko domyślając się o co chodzi.

– Dokładnie.

– Oczywiście, że przyjdę Lorenzo – odparłam uśmiechnięta.

     Po chwili salę wypełnił głośny pisk dziewczyn i jeszcze głośniejszy śmiech całej reszty, który nie miałam pojęcia, czym był spowodowany. Zobaczyłam Wolfiego, który biegł w moją stronę, a w jego oczach bez problemu mogłam dostrzec łzy rozbawienia. Zrobił kilka niezidentyfikowanych ruchów, śmiejąc się coraz głośniej.

– Elie, powiedz im coś! – zawołał po chwili, gdy jakoś udało mu się uspokoić.

Stan ten oczywiście nie trwał długo, po chwili padł na krzesło koło mnie, zanosząc się tak mocnym śmiechem, że znów się popłakał.

– Wolfgang, wracaj! – zawołała Caterina, stając na krawędzi sceny.

Po jej minie widziałam, że sama ledwo co powstrzymywała swoje rozbawienie.

– O co chodzi? – spytałam, zostawiając Wolfiego pod czujnym okiem Lorenzo, który podjął się skazanych na niepowodzenie prób dogadania się z nim.

Nie musiała nic mówić, gdy tylko wdrapałam się na scenę, zobaczyłam kilka młodych śpiewaczek, stojących na małym podwyższeniu, na którym się zbytnio nie mieściły. Kolejną rzeczą, którą dostrzegłam, była sprawczyni całego zamieszania, czyli mała myszka, biegająca w tę i we w tę po całej scenie.

– Mogłabym poprosić o jakąś chustę?

Nie spodziewałam się takiego odzewu na moją prośbę, panie stojące na podwyższeniu rzuciły w moją stronę wszystko, co tylko mogły, od szalików i welonów, po czapki i materiałowe chusteczki do nosa, całe szczęście czyste. Wybrałam najbardziej nadający się ze wszystkiego szary szalik i postanowiłam zaczaić się na mysz.

– Co... Co ty chcesz zrobić? – spytała jedna ze śpiewaczek, a reakcję na jej przerażony pisk mogłam usłyszeć z drugiego końca pokoju, gdzie Lorenzo ciągle próbował porozmawiać z Wolfiem.

– Złapać ją – odpowiedziałam tak naturalnie, jakbym mówiła o tym, że jem, kiedy jestem głodna.

W życiu słyszałam już wiele okrzyków przerażenia, ale z tym nie mogło się równać dosłownie nic. Podziękowałam w duchu Bogu, że obdarował mnie miłością do zwierząt, zamiast paniką przed gryzoniami i z szalikiem rozwiniętym jak sieć zaczaiłam się w rogu, w którym przed chwilą zniknęła mysz. Nie musiałam czekać długo, gdy wybiegła od razu przykryła ją szara zasłona, nie pozwalająca jej uciec. Zawiniętą w szalik zabrałam ze sceny i wróciłam na swoje miejsce. Mogłabym powiedzieć, że nastała teraz idealna cisza, gdyby nie przerywał jej nieopanowany śmiech mojego przyjaciela.

– Wolfie, pamiętasz, jak kiedyś hodowaliśmy szczura? – spytałam go, od razu zyskując jego zainteresowanie.

Obtarł z twarzy łzy, a z racji, że miał makijaż i on został rozsmarowany po całej twarzy, tworząc czarno-srebrne smugi.

– No pewnie, że pamiętam!

Odwróciłam się na moment, tylko po to, by zobaczyć miny śpiewaczek, które wynagrodziły mi wszystkie problemy tego poranka.

– Wolfgang! – zawołała Caterina, próbując nakłonić mojego przyjaciela do powrotu na scenę, co, o dziwo, odniosło skutek.

Ja tymczasem postanowiłam darować życie myszce. Przyznam szczerze, że było mi szkoda wypuszczać tego małego szkodnika na dwór, bo tam najprawdopodobniej skończyłby rozjechany przez jakiś powóz, albo, nie daj Boże, spowodowałby jeszcze większą panikę niż tu, ale nie miałam większego wyjścia. Uśmiechnęłam się jeszcze raz w kierunku sceny, na którą wbiegł już Wolfie, który od razu wrócił do prób, choć śpiewaczki ciągle dla pewności stały na podwyższeniu.

– Wy naprawdę hodowaliście szczura? – spytał Lorenzo, wychodząc za mną z sali.

– Tak, wabił się Herman i mieszkał w domu u Wolfiego, w klatce zrobionej ze starego wózka i kilkudziesięciu drutów, pozwiązywanych sznurkiem. Pewnie ciągle byśmy się mogli nim opiekować, gdyby nie udało mu się uciec z klatki i trafić do pokoju pana Leopolda. Następnego dnia dostaliśmy worek, w którym, jak to ujęła Nannerl, nasze zwierzątko ma spocząć na wieki, a my mamy wyprawić mu odpowiedni pogrzeb i więcej nie przyprowadzać szkodników do domu.

– Ile mieliście wtedy lat?

– Ja miałam czternaście, Wolfie piętnaście – odparłam rozbawiona.

Ciągle pamiętałam, jak chcieliśmy wpuścić Hermana do pokoju Nannerl, gdy ta rozmawiała o czymś ze swoją mamą, ale nasz plan został pokrzyżowany przez brak współpracy ze strony spasionego zwierzaka. Tak, opiekowaliśmy się nim zbyt dobrze, więc po jakimś czasie z żwawego i małego szczurka zrobiło się olbrzymie zwierzę, które szybko zyskało ochotę na ucieczkę. Ach, stare, piękne czasy.

Wypuściłam mysz na ulicę, a ta zaraz pomknęła w kierunku czyjegoś mieszkania. Miałam tyko nadzieję, że nie narobi tam żadnych szkód.

– Lorenzo, a ty miałeś kiedyś jakieś zwierzątko?

Spojrzał na mnie rozbawiony i wszedł z powrotem do pałacu.

– Miałem i ciągle mam.

– Naprawdę? A jakie?

– Kota. A konkretnie szaroburą kotkę – powiedział, uśmiechając się szeroko.

– A jak się wabi?

– Fiore.

– To pewnie znaczy coś z włoskiego, prawda? – spytałam, otwierając drzwi do sali.

– Prawda, to znaczy kwiat.

– Coś tak czuję, że kryje się za tym jakaś ciekawa historia.

– Kiedyś moja siostra, która mieszka we Włoszech, przysłała mi kosz z kwiatami, dopiero po chwili zauważyłem, że coś się w środku rusza. Jak się okazało, ukrył się tam mały kociak, o którym ona nie miała pojęcia. I tak właśnie dostałem Fiore. Ach, Elisabeth, pozwól, że wrócę już do siebie, mam jeszcze dużo pracy – powiedział, podając mi dłoń, którą uścisnęłam na pożegnanie.

Patrząc, jak wychodzi, usiadłam z powrotem na miejscu, na którym siedziałam wcześniej i zaczęłam przeglądać kartki z nutami. Po raz kolejny ogarnęły mnie obawy, co do tego, czy zdołam się nauczyć wszystkiego na czas, czy dam radę zaśpiewać przed tak wielką publicznością i samym cesarzem. Niby zawsze o tym marzyłam, ale...

It's never too lateOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz