Rozdział 62

131 11 22
                                    

Po słowach Wilsona w pokoju zastała całkowita cisza. Wszyscy wpatrywali się zaskoczeni na nich na przemian, nawet nie próbując ukryć swojego zaskoczenia. Oskarżenie w spojrzeniach, złość, szok... To tylko utrudniło moją walkę ze łzami.

-Wierzysz w każdą plotkę, jaką usłyszysz? - syknął nagle Antonio, a jego głos brzmiał o wiele głębiej i wrogo, niż zwykle. - Nie zabiłem ani Martina, ani Garavasio. Sami zaszli drogę niewłaściwym ludziom, a ja z ich śmiercią nie miałem nic wspólnego.

-Wilson pytał jeszcze o Hansa... - powiedziałam niepewnie, licząc, że od razu otrzymam jakieś racjonalne wyjaśnienia, ale Antonio tylko spojrzał przed siebie pustym wzrokiem, nagle zdejmując dłoń z mojego biodra. - Ty... ty go zabiłeś? Ale jak? Przecież przez ten cały czas byłeś tutaj i-

-Żeby zlecić zabójstwo nie trzeba ruszać się z pokoju ani o krok, prawda Salieri? Równie dobrze jak zabić z zimną krwią, potrafisz kogoś skazać na śmierć. Dobrze ci radzę, zostaw Elisabeth w spokoju. Jeśli będę musiał ją bronić przed tobą, naprawdę, nie powstrzymam się przed niczym. Nawet, jeśli musiałbym za to do końca moich dni oglądać niebo przez kraty więzienia.

Pokręciłam tylko głową i spojrzałam na Antonia, oczekując wyjaśnień, ale on jedynie spojrzał na mnie smutno, by po chwili znów skierować wzrok gdzieś przed siebie. Nie powiedział nic na swoją obronę, nic... ale co mógł powiedzieć, skoro dopuścił się czegoś tak okropnego?

-Jak mogłeś mi to zrobić? - spytałam przez łzy, znów czując tą samą wściekłość, co wtedy, kiedy pokłóciłam się z nim w pałacu. - Nienawidzę cię, słyszysz? Nienawidzę.

Zbyt późno zdałam sobie sprawę ze swoich słów - tym razem jednak Antonio nie zareagował tak jak ostatnio, nie był zdenerwowany, nie widziałam tego bólu w jego spojrzeniu. Pustkę, całkowitą pustkę, żadnej emocji i... pojedyncze łzy, jakie błyszczały w kącikach jego oczu. Wiedziałam dlaczego, od razu przypomniałam sobie jego słowa, to, co powiedział mi jeszcze tak niedawno: "Pamiętaj Elisabeth... nie zniósłbym kolejnego odrzucenia; gdybyś mnie zostawiła, zniszczyłabyś mnie całkowicie". Żarliwie mu wtedy obiecywałam, że nigdy nie stanie się nic, co by to zmieniło... Nie wiedziałam, co mam teraz zrobić. Z jednej strony miałam ochotę zostawić go już na zawsze za to, czego się dopuścił, a z drugiej chciałam rzucić się mu w ramiona, by próbować go pocieszyć, by przeprosić go za moje słowa.

-Elisabeth - powiedział twardo Wilson, a wszystkie spojrzenia znów zwróciły się w moją stronę.

Tym razem zrobiłam coś, czego nikt się nie spodziewał - uciekłam z salonu i nie zważając na wołania, pobiegłam do pokoju gościnnego. Upadłam na łóżko, zwijając się w bolesnym szlochu. Nie tak wyobrażałam sobie ten wieczór...

•••××ו••

-Panienko Elisabeth...? - zawołała mnie pani Madeleine, kiedy tylko weszła do pokoju.

Zamknęła za sobą drzwi i usiadła na brzegu łóżka, uśmiechając się do mnie troskliwie, z niemal matczyną miłością. Wzięła głęboki wdech, jakby chcąc jeszcze raz przemyśleć to, co miała mi do powiedzenia i podała mi chusteczkę, bym mogła otrzeć łzy ze swoich policzków. Widziałam, że już miała się odezwać, ale dopiero teraz dokładniej mi się przyjrzała - nie ciężko było teraz dostrzec mój coraz mocniej zaokrąglony brzuch, który wyraźnie odciskał się w mojej koszuli nocnej, którą ubrałam, nie mając zamiaru wracać już na dół.

-Mogę panienkę o coś otwarcie zapytać? - zapytała, a ja pokiwałam twierdząco głową, bez problemu domyślając się treści jej słów. - Czy to z herr Antoniem jesteś w ciąży?

-Tak, z nim - powiedziałam z cichym westchnieniem.

-A czy on o tym wie?

-Czy gdyby wiedział to nosiłabym te wszystkie ciasne sukienki, byleby tylko ukryć swój brzuch? Starała się unikać każdego dłuższego kontaktu i spędzała wszystkie noce samotnie w tym pokoju? - spytałam z żalem, a ona tylko pokiwała głową, jakby ze zrozumieniem. - Nie wiem, czy po tym wszystkim jestem w stanie mu to powiedzieć... On nawet nie próbował się bronić przed tymi oskarżeniami...

It's never too lateWhere stories live. Discover now