Rozdział 60

126 11 3
                                    

Już tydzień minął, odkąd Antonio odzyskał przytomność, całe siedem dni, których nie wypełniała tak bardzo wyczekiwana przeze mnie radość, a nieustanny smutek, strach i cierpienie; choć nikt nie mówił o tym otwarcie, jego stan pogarszał się z każdym dniem. Był osłabiony, przeziębiony, a do rany mimo starań lekarzy wdała się infekcja. I choć każdy z tych szanowanych w okolicy mężów medycyny wróżył mu szybką śmierć, on jakby im na złość ciągle żył; jedyny tylko doktor Collin miał inne zdanie i choć jego specyficzne podejście do życia i do rozmów z nami mogłoby się wydać nieco nietaktowne, naprawdę podnosiło nas na duchu.

– No, czas na mnie! – zawołał starzec i podniósł z szafki wielką skórzaną torbę aż po brzegi wypchaną medykamentami; uścisnął rękę mi i Wolterowi, który siedział na krześle koło łóżka i jeszcze raz odwrócił się w stronę Antonia, który przyglądał się mu spod lekko uniesionych powiek. – Możesz już otworzyć oczy i przestać udawać umarłego, doskonale wiem, że takie małe zadrapanie nie jest w stanie cię zabić.

Ta uwaga, choć nieodpowiednia, wywołała mały uśmiech nie tylko na twarzy mojej i kamerdynera, Antonio także lekko uniósł kąciki ust, choć zbyt delikatnie, żeby nazwać to uśmiechem, to jednak liczył się sam gest - te ironiczne uwagi naprawdę podnosiły go na duchu. Doktor zaśmiał się cicho, choć zabrzmiało to bardziej jak napad duszności i wyszedł z pokoju, cicho zamykając za sobą drzwi.

– Wiesz co? – spytał Wolter już po chwili i usiadł na krawędzi łóżka tak, by Antonio mógł bez problemu na niego spojrzeć. – On mimo wszystko ma trochę racji.

– Z tym, że powinienem otworzyć oczy czy z tym, że ta rana mnie nie zabije? – spytał mój ukochany, a jego słowa nagle przerwał gwałtowny kaszel; wbrew woli poderwał się z miejsca próbując wziąć oddech, a potem bezwładnie upadł na poduszki, zaciskając dłonie na prześcieradle. – Prędzej to przeklęte przeziębienie – wycharczał po chwili, kiedy ból już nieco zelżał.

– Nie biadol tak – zaśmiał się Wolter, choć doskonale wiedziałam, że był równie przerażony jak my wszyscy. – Dobrze, ja też już pójdę, obiecałem pani Madeleine, że pomogę jej w sprzątaniu kuchni. Ty bynajmniej masz dobrą wymówkę, uniknie cię przesuwanie tych ciężkich szaf.

Po chwili i on wyszedł, zostawiając nas zupełnie samych. Zapadła całkowita cisza i choć może tylko ja miałam takie wrażenie, okropnie krępująca; nie wiedziałam, co mogłabym powiedzieć, żeby nie zabrzmiało to niestosownie, nie miałam tyle swobody co Wolter i doktor Collin, nie potrafiłam tak ironicznie żartować z jego stanu. W milczeniu pozbierałam wszystkie bandaże, które leżały na stoliczku i pozwijałam je w kłębki, by po chwili schować je w szufladzie; nie mając co zrobić z rękoma zaczęłam bawić się materiałem sukni. Rozmyślanie pochłonęło mnie na tyle, że nie zwróciłam uwagi na cichy szelest tuż koło mnie, dopiero, kiedy poczułam coś ciepłego na swojej dłoni, podniosłam wzrok. To Antonio chwycił mnie za rękę, powoli przeplatając nasze palce; ledwo dałam radę ukryć przed nim swoje zdziwienie, bowiem to był pierwszy raz, kiedy to on zapoczątkował jakiś kontakt fizyczny.

– Elisabeth... musimy porozmawiać – powiedział po chwili nieco zachrypniętym głosem; zaniepokoiła mnie jego powaga i niepewność, której jeszcze nigdy nie słyszałam w jego głosie. – Pamiętasz, jak kiedyś spotkaliśmy się w moim biurze? Wtedy, zanim przyszedł Rosenberg? – spytał, a ja tylko pokiwałam twierdząco głową. – Mówiłaś wtedy, że nadszedł już czas, żebym powiedział ci, co mnie przez ten cały czas tak dręczyło... Zasługujesz na wyjaśnienia.

Uśmiechnęłam się nostalgicznie; naprawdę nie spodziewałam się, że jeszcze pamięta ten dzień, a tym bardziej to, co do niego mówiłam, o co go wtedy prosiłam. Cokolwiek chciał mi teraz powiedzieć, nie było to dla niego łatwe, widziałam to po jego spojrzeniu, odległym i pełnym smutku. Spojrzałam na niego czule, a on przysunął się do mnie jeszcze bliżej, zupełnie ignorując ból jaki sprawiał mu każdy, nawet najdrobniejszy ruch i ostrożnie położył głowę na moich kolanach. Uśmiechnęłam się do niego smutno i ostrożnie wplotłam dłoń w jego włosy uważając, by przypadkiem nie podrażnić drobnego rozcięcia, które ciągnęło się od jego ucha aż po sam tył głowy; westchnął cicho i niepewnie otworzył błyszczące od gorączki oczy.

It's never too lateOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz