-Antonio... - szepnęłam tylko, nim głos zamarł mi w gardle; przełknęłam łzy i ostrożnie usiadłam na krawędzi łóżka, walcząc z ochotą, by wybiec z tego pomieszczenia i schować się przed wszystkimi ludźmi, by móc wypłakać całe swoje przerażenie.

Nie tylko jego brzuch owinięty był w bandaże, które nieco już zaczęły przesiąkać krwią; miał naprawdę wiele ran, choć drobniejszych, ale... oddychał. Naprawdę płytko, powoli, ale oddychał. Ostrożnie położyłam dłoń na jego klatce piersiowej, w miejscu, gdzie było serce... jego spokojne uderzenia były najpiękniejszymi dźwiękami, jakie kiedykolwiek słyszałam. Żył, a to był wystarczający powód, bym miała nadzieję; choć był nieprzytomny wyglądał, jakby po prostu spał, jakby lada chwila miał się obudzić... Usłyszałam, jak ktoś powoli do mnie podszedł; odwróciłam się i spojrzałam smutno na lekarza, który stanął koło mnie - widziałam, że chciał powiedzieć mi coś naprawdę ważnego.

-Panienko Elisabeth... - zaczął i westchnął cicho, jakby nie wiedział, co ma powiedzieć; domyślałam się, że ta sytuacja jest dla niego nieco niezręczna - Czy wie panienka, kto będzie mógł się nim zająć?

-Myślę, że służba w jego domu i ja... opłacimy też jakichś lekarzy - powiedziałam po dłuższej chwili zastanowienia. - ale... tak się bałam, że on nie żyje... nie oddychał i...

-Oddychał - odparł lekarz i uśmiechnął się pocieszająco - po prostu zbyt płytko, żeby panienka w takich emocjach mogła to dostrzec.

-A co mu jest? Znaczy... oprócz tej rany na brzuchu.

-Naprawdę chce panienka to wszystko słyszeć? - spytał niepewnie, a ja pokiwałam twierdząco głową; choć obawiałam się jego słów, musiałam przecież znać prawdę, nawet najgorszą. - Ma połamanych kilka żeber, nogę i nadgarstek, obawiam się też, że uderzył się, bądź ktoś uderzył go mocno w głowę, nie wiem, czy nie odniósł przez to żadnych obrażeń wewnętrznych, podobnie jak z brzuchem. Nie będę wyliczał wszystkich pozostałych stłuczeń i drobniejszych ran, ale... sama widzisz panienko, że jego stan jest naprawdę ciężki. Nawet jeśli uda mu się z tego wyjść, wątpię, by odzyskał wcześniejszą sprawność.

-Nawet jeśli szanse na to są nikłe, wierzę, że da radę doktorze... on jest naprawdę uparty - mruknęłam i uśmiechnęłam się nostalgicznie, przypominając sobie, z jakim uporem nie chciał, żebym jechała z nim do Riederberg; wierzyłam, że teraz tak samo będzie walczyć o to, by żyć dalej.

Doktor pokiwał głową, jakby zgadzając się z moimi słowami; wyszedł z pomieszczenia, ale ja zostałam, ciągle obserwując Antonia. Nieustannie wyobrażałam sobie, co by było, gdybym wtedy nie wyjechała z Hansem, gdybym jednak została i już wcześniej spróbowała z nim porozmawiać. Otarłam łzy, które powoli spływały mi po twarzy i pochyliłam się nad nim, by umieścić delikatny pocałunek na jego suchych, nieco zsiniałych ustach.

-Wiem, że nie lubisz w życiu chodzić na łatwiznę Antonio - szepnęłam do niego czule i delikatnie odgarnęłam włosy z jego rozpalonego gorączką czoła -więc pamiętaj, że nie możesz w taki sposób uciec przed zostaniem ojcem.

•••××ו••

Trzy dni, już trzy dni minęły, odkąd to wszystko się wydarzyło, odkąd moje życie po raz kolejny uległo diametralnej zmianie; przez ten czas zdążyło wyjaśnić się naprawdę wiele rzeczy, a ja zrozumiałam, jak bardzo pobłądziłam w życiu. Wszystkiego dowiedziałam się od Lorenza, który codziennie chodził do pałacu mimo paniki, jaką wśród ludzi wywołało to wydarzenie; teraz już wiedziałam, kim był ten brunet. Zacznijmy od tego, że nie był on brunetem; był blondynem o charakterze zwykłego podrywacza, który niegdyś próbował uwieść także mnie. Tak, to był Emilio, ten sam Emilio, który kiedyś tak zajadle walczył o moją rękę. On wcale się nie poddał, choć dowiedziałam się o tym dopiero teraz; dowiedziałam się także, że wszystkie podejrzenia, jakie moja mama kierowała w stronę Hansa, były całkowicie słuszne. Okłamywał mnie przez cały czas, choć... czy to Hans mnie okłamywał... Ciężko było to stwierdzić. Szczególnie, kiedy dowiedziałam się, że Hans wcale nie był Hansem, a Emilio nie był Emiliem. Oboje zamienili się swoimi tożsamościami; Emilio, który był zwykłym muzykiem, został Hansem - księciem i na odwrót; a zrobili to tylko po to, żeby "Hans" mógł dołączyć do rodziny królewskiej, a "Emilio" zdobyć moją rękę. Przy okazji dokonali mnóstwo innych przekrętów, a żeby żaden z nich nie oszukał się nawzajem, spisali między sobą umowę. I to właśnie tę umowę zdobył Wolfgang, przez całkowity przypadek i roztargnienie, to właśnie ją "Emilio" próbował ukraść, siłą zmuszając mojego przyjaciela do jej oddania. I gdyby nie Antonio wiedziałam, że to wszystko mogłoby skończyć się o wiele gorzej...

...choć i tak skończyło się źle.

-Elie... ?

Podniosłam głowę i spojrzałam na Wolfganga, który stał przede mną, mocno ściskając w dłoniach małą, szarą kopertę. Doskonale wiedziałam, co w niej było - pieniądze na opłacenie lekarzy. Ledwo co dawaliśmy radę na nich uzbierać, ale mój przyjaciel robił wszystko, co tylko mógł, żeby nam pomóc; zapomniał o tym wszystkim, co zrobił mu Antonio, o całym tym złu i kłamstwie, teraz każdy o tym zapomniał. Liczyło się tylko to, że ocalił jego życie, nieomal przypłacając własnym, a on teraz próbował się odwdzięczyć choć w ten sposób.

-Jak myślisz, kiedy on się wybudzi? - spytał ponuro i otarł pojedyncze łzy, które spływały po jego twarzy; usiadł na taborecie tuż koło łóżka i spojrzał smutno na Antonia.

-Mam nadzieję, że jak najszybciej - szepnęłam i westchnęłam cicho; to oczekiwanie zaczynało mnie już wykańczać, choć może nie byłam bardzo niecierpliwym człowiekiem, naprawdę nie mogłam się doczekać, aż znów usłyszę jego głos, aż znów będę mogła spojrzeć w jego cudne, czekoladowe oczy...

Do pokoju weszła pani Madeleine, w ręku trzymając torbę z bandażami; widziałam łzy w jej oczach i doskonale wiedziałam, dlaczego - traktowała Antonia niczym swojego syna, więc ciężko jej było widzieć go w tak ciężkim stanie. Wykorzystałyśmy obecność Wolfganga, który pomógł nam unieść nieco jego bezwładne ciało z łóżka, byśmy mogły zmienić bandaże na tej okropnej, nieco ropiejącej ranie na brzuchu. Odkąd ostatnio był tu lekarz minął zaledwie jeden dzień, a ja już obawiałam się, że wdało się zakażenie, a to w jego stanie oznaczałoby tylko jedno - śmierć.

Usiadłam na kanapie tuż koło Wolfganga, a pani Madeleine zasiadła w fotelu; po prostu przyglądaliśmy się sobie nawzajem w milczeniu, bowiem jakiekolwiek słowa były zbędne. Cisza, całkowita cisza trwała nieprzerwanie do czasu, aż w końcu Wolfgang zaczął cicho szlochać; wyciągnął pieniądze z koperty i zaczął je przeliczać, jakby miał nadzieję, że będzie ich więcej, niż powinno.

-Mam nadzieję, że szybko z tego wyjdzie, bo już niedługo zabraknie nam oszczędności, a... a pogrzeb też kosztuje... - powiedziała pani Madeleine ledwo powstrzymując łzy i spojrzała ze smutkiem na Wolfganga, który zacisnął kopertę w dłoniach. - Nawet zwykłe napisanie nekrologu...

-Nekrologu... - wycharczał ktoś głosem tak ochrypłym i z takim trudem, że ledwo dało się zrozumieć jego słowa - przecież ja jeszcze... jeszcze nie umarłem...   

It's never too lateKde žijí příběhy. Začni objevovat