Rozdział 2

9 2 0
                                    

Anna po raz pierwszy stanęła do walki z Cieniem bez amuletu. Nikt nie wiedział, kim albo czym, są Cienie, ani dlaczego robią to, co robią. Ludzie od zawsze znikali w tajemniczych okolicznościach, bądź ulegali dziwnym wypadkom. Przyczyn mogło być mnóstwo. Istnienie Cieni zaczęto po raz pierwszy podejrzewać dopiero w XVI wieku i na ogół uznawano za bajki. Jednak trzysta lat temu w ręce jej bractwa wpadł kryształ, który często pozwalał przewidzieć, kto będzie kolejną ofiarą, lecz nawet wtedy nie każdego dawało się ocalić, a obrońcę od pewnej śmierci chronił jedynie amulet. Walka z Cieniami była zadaniem Barbary i Ryśka. Anna sporadycznie zastępowała któreś z nich i właśnie podczas ostatniego zastępstwa amulet diabli wzięli.

Cień zaatakował. Anna zasłoniła się mieczem, ale brzeszczot pękł pod naporem obcej siły. Moc ataku, mimo że osłabiona, uderzyła ją w brzuch. Anna osunęła się na ziemię. Nieraz w życiu obrywała, ale nie tak.

Cień patrzył na nią. Teraz wyglądał prawie jak człowiek.

- Dlaczego zabijacie ludzi? - jej zduszony głos był praktycznie niezrozumiały, ale coś jej mówiło, że to nie ma znaczenia.

- Ich chciejstwo zniewala świat - nie tyle usłyszała, co poczuła. - Chcę dostać piątkę. Chcę sobie kupić nowy samochód. Chcę znaleźć lepszą pracę. Chcę wyjść za mąż, mieć zdrowe dzieci.

Była to pierwsza znana w historii rozmowa z Cieniem. Domyśliła się, co to znaczy.

- Wstań i walcz.

Ukłoniła się tłumiąc jęk i wstała. Wiedziała, że bez amuletu jest całkiem bezbronna i że on też to wie. Wezwanie do walki było czystą kurtuazją. Sadyzmem? Nie. Kim oni, do cholery, są?

Adam dowlókł się do domu. Nie było już sensu kłaść się spać. Cały ranek siedział jak na szpilkach, czekając na spotkanie z Moskiem, ale kiedy zszedł na dół o zwykłej porze, ochroniarza nigdzie nie było widać. Może coś mu się stało? Powiedział, że będzie go chronić, tak długo, jak długo będzie istnieć zagrożenie. Ach tak! Może jednak Anna pokonała to coś? Serce podskoczyło mu do góry z radości i Adam popędził na wydział niczym na skrzydłach.

Anna otworzyła oczy. Domyśliła się, że jest w szpitalnej izolatce. Stał nad nią lekarz.

- Co mi jest?

- Prawdę mówiąc, nie mamy pojęcia. Przywieziono panią nieprzytomną dziś rano. Podobno leżała pani na chodniku w parku, ale nie stwierdziliśmy żadnych obrażeń, żadnych zmian chorobowych....

Wtedy wszystko jej się przypomniało. No, może nie do końca wszystko. Nadal bowiem nie rozumiała, czemu żyje.

- Muszę stąd wyjść.

- Przykro mi, ale nie mogę pani na to pozwolić.

- Przykro mi, ale nie może mnie pan zatrzymać.

- W normalnych warunkach wyszłaby pani na własne żądanie, choć stanowczo bym to odradzał, ale tutaj istnieje ryzyko epidemii nieznanej choroby. Jak najbardziej mogę i muszę panią zatrzymać.

Po chwili, gdy pielęgniarka weszła zmierzyć temperaturę, zastała pustą salę.

Na uczelni Adam celowo rzucił się w wir pracy, żeby zapomnieć o wydarzeniach zeszłej nocy. W południe zrobił sobie przerwę. Kiedy wracał z wydziałowego barku, na korytarzu panował ścisk: studenci III roku czekali na wykład z Mechaniki Kwantowej.

- Idzie fizyk tunelem i kwantuje tunelowo - odezwał się jeden z nich.

- Coś ci się chyba pomerdało.

Biały SmokWhere stories live. Discover now