Rozdział 51

5 1 0
                                    

On siedział oparty o drzewo zaledwie kilka kroków od miejsca, w którym go zostawili. Wyglądał jak zwykły człowiek, ale w jego oczach nie było nic ludzkiego. Były stare. Starsze niż elfy. Starsze niż cały świat? Adam pomyślał sobie, że za żadne skarby nie chciałby żyć tak długo.

Siedział i milczał nawet na nich nie patrząc. Adam odruchowo już dobył miecza, ale nie bardzo wiedział, co zrobić dalej. Spodziewał się pokazu histerycznej nienawiści, ewentualnie rozpaczy i błagań o litość, ale nie tego. Na filmach pokonany czarny charakter nigdy się tak nie zachowuje. To nie fair. Anna wybawiła go z kłopotu.

- Poddaj się - powiedziała.

- Nie.

- Nie możemy cię tak zostawić.

Wzruszył jedynie ramionami. Nastąpił kłopotliwy impas.

- Zabierzcie mnie do niej - powiedział w końcu wstając z ziemi.

Anna odgadła, że chodzi mu o Eruyn.

- Ona może nie mieć dla ciebie litości po tym, co zrobiłeś Toperzowi – ostrzegł go Adam lojalnie.

- Tak go nazywaliście? - ciałem czarnoksiężnika zaczęły wstrząsać dziwne spazmy, po czym wydobył się z niego urywany szczekający dźwięk, w którym z trudem rozpoznali śmiech. Był suchy i martwy jak jego oczy, a jednak pobrzmiewały w nim nuty przywodzące na myśl śmiech elfów. To było nie do zniesienia.

- Dobrze - zgodziła się Anna. Sięgnęła umysłem do Ukrytego Miejsca i widząc, że jest otwarte przeniosła tam całą trójkę. Eruyn stała przed swoim dębem, jakby na nich czekała, podeszła prosto do Niego.

- Dlaczego? - spytała.

- Chciałem cofnąć czas. Do momentu przed rozpadem. Chciałem mu zapobiec.

- Po co?

- Zobacz, co się z nami stało.

- Mogło być gorzej. Zresztą ludzie wciąż się rozwijają...

- Ich moc słabnie – przerwał jej niecierpliwie. - Jest coraz mniej czarowników a ci, co się teraz rodzą, niewarci są funta kłaków. Myślisz, że czemu czekałem tak długo?

- Rewolucja przemysłowa – mruknęła Eruyn.

- Tak się zastanawialiśmy, czy to przypadkiem nie ma związku. Czy to nie jest jakaś reakcja - wyrwało się Annie.

Spojrzał na nią z bezbrzeżną pogardą, jak na krzesło, które ośmieliło się przeszkodzić w rozmowie. Eruyn dostrzegła to spojrzenie i jej oczy zapłonęły.

- Anna jest moją przyjaciółką. Mam u niej dług.

- Coś mi się przypomniało. Daj mi trochę mocy.

- Nie bądź naiwny.

- To miał być nieszkodliwy czar, ale nie to nie.

- Co to miał być za czar? - wtrąciła się znów Anna, jednak nie zaszczycił jej odpowiedzią. Tym niemniej zebrała trochę mocy i przesłała w jego kierunku.

- Masz. Moc to moc, nieważne od kogo pochodzi.

- To prawda - czarnoksiężnik wziął moc uśmiechając się ponuro, ale mówił cały czas wyłącznie do Eruyn. - To nawet pasuje.

W powietrzu zawisł przezroczysty podłużny bąbel z zastygłym w środku człowiekiem.

- To ten głupi człowieczek, który założył dla mnie polską sekcję Kościoła.

- Nie zabiłeś go? Czemu?

- Nie mam pojęcia. To chyba tak, jak z tymi muchami. Jak któraś wleci do pokoju, zabijam ją bez wahania, tylko dlatego, że przeszkadza, ale jeśli nie zrobię tego od razu, jak posiedzi ze mną parę godzin, to potem jakoś już jest nieprzyjemnie. Zwłaszcza zimą... wzięła się jedna nie wiadomo skąd, doszło do tego, że rozpuszczałem dla niej cukier na łyżeczce - uśmiechnął się znów.

Biały SmokWhere stories live. Discover now