Rozdział 16

6 1 0
                                    


[28 luty] [pełnia 29 lutego]

Adam nie wiedział, gdzie jest, ale wiedział, że nie może tu zostać. Stał bowiem na oblodzonym wierzchołku góry. Przed nim, jak okiem sięgnąć, rozciągały się nagie, ośnieżone szczyty. Powietrze krystalicznie przejrzyste dawało rewelacyjną widoczność: odległe pasma na horyzoncie zdawały się być na wyciągnięcie ręki. Adam przyglądał się tym cudom z rosnącym niepokojem, gdyż wiedział, co to oznacza, przynajmniej w Tatrach. Pomarańczowe słońce stało już nisko. Niebo było bardzo jasne i dziwnie turkusowe z jadowicie fioletowymi obłoczkami o wymyślnych kształtach. Na południu góry były niższe i porośnięte lasem. Niestety dalszy widok w tym kierunku zasłaniała mgła. Adam wyjął kompas i korzystając z dobrego punktu obserwacyjnego, w którym się znalazł, zaplanował marszrutę. Gdy zaszło słońce, nawet nie zwolnił - chciał dojść jak najdalej, zanim załamie się pogoda. Gwiazdy świeciły jasno. Wkrótce zza skalistego grzbietu wylazł tłusty księżyc dzień przed pełnią.

Nad ranem zerwał się wiatr. Niebo zaciągnęło się szybko, a o świcie nadeszła zamieć, której Adam tak się obawiał. [29 luty] Po chwili nie widział już nic, lecz na szczęście najbardziej urwiste grzbiety miał już za sobą. Potem czekał go jeszcze jeden stromy łańcuch, ale na razie dawało się iść „na krechę". Koło południa przycupnął w kotlince częściowo osłoniętej od wiatru i zjadł co nieco popijając zimną wodą ze skórzanego bukłaka, żałując, że nie wziął termosu. Nie odważył się zabrać zbyt wielu „elfich" wynalazków. Nie zdążył specjalnie wypocząć, zanim zimno zmusiło go do dalszego marszu. Kiedy zapadł zmierzch, był już u kresu sił, a zamieć nie ustawała. Na szczęście było ciepło, więc śnieg dobrze się lepił. Adam zrobił z niego coś w rodzaju podłużnej lepianki czy raczej kokonu, ułożył się w środku i zasnął. Śniło mu się, że jest pogrzebany żywcem.

Obudził się, z trudem łapiąc oddech, i okazało się, że... faktycznie jest pogrzebany żywcem. Dusił się. Wtedy wszystko mu się przypomniało. Śnieg musiał przysypać „komin", którym miało wlatywać świeże powietrze. W desperacji zaczął rozbijać sufit swojego schronienia. Śnieg wsypał się do środka. Resztkami sił Adam dźwignął się na nogi i zaczerpnął powietrza. Śnieg sięgał mu teraz do piersi. Na szczęście przestało padać. Wiatr gnał po niebie kłębiaste chmury, z których raz po raz wyglądał olbrzymi księżyc w pełni. Widoki były niewiarygodne. Cała dolina zalana była srebrnym blaskiem tak jasnym, że można by było czytać drobny druk, a po zboczach przemykały rozczapierzone cienie poszarpanych chmur.

Na południu wznosił się stromo ostatni skalisty grzbiet, który Adam musiał przekroczyć, zanim dotrze do lasu. Nie wyglądał dobrze - być może bez lin i haków w ogóle nie da się go pokonać. Był jednak długi jak okiem sięgnąć, a na zachodzie piętrzył się jeszcze wyżej. Adam zjadł już i wypił wszystko, co miał. Zdawał też sobie sprawę, że jeśli spadnie temperatura, nie przeżyje kolejnego postoju. Gdyby przynajmniej wziął więcej jedzenia i palnik, nie mówiąc już o jakichś bajeranckich saszetkach z proszkiem grzejącym... Po raz kolejny przeklął własną bezmyślność, która sprawiła, że mając do dyspozycji osiągnięcia techniki XX wieku i nie wiadomo jak starą magię, wziął ze sobą tylko tyle. Z trudem wygrzebał ze śniegu swój mizerny dobytek i ruszył w drogę zmierzając nieco na wschód w kierunku przełęczy ze stosunkowo łagodnym podejściem. Zapadał się teraz powyżej kolan; nie miał nawet rakiet ani raków. Wkrótce zaczęło świtać [1 marzec].

Zbocze wznosiło się coraz stromiej, więc Adam zaczął obawiać się lawin. Piął się do góry żlebem cały czas będąc za bardzo na zachód od przełęczy, ale to była jedyna dostępna droga. Dostępna jak długo? Liczył się z tym, że lada moment będzie musiał zawrócić. Jednak czołgając się na brzuchu centymetr po centymetrze, żeby się nie ześlizgnąć, dotarł w końcu do wąskiej półki parę metrów pod upragnioną granią. Leżał tam przez chwilę dysząc ciężko, po czym stanął na czworakach rozglądając się. Półka ciągnęła się daleko na prawo i lewo wzdłuż poszarpanej krawędzi grzbietu, który inaczej byłby nie do przejścia. Ścieżka wyrąbana w skale? Adam nie mógł uwierzyć własnemu szczęściu. Więc jednak mieszkają tu ludzie. Ludzie?

Biały SmokWhere stories live. Discover now