Rozdział 5

12 2 0
                                    


Nazajutrz Anna znów wyszła na świat, a Krystyna była zajęta, więc Adam przedpołudnie miał wolne. Próbował czytać, ale nie mógł usiedzieć w miejscu. W końcu poszedł na spacer. Wczorajsza pogoda utrzymała się, widoki były prześliczne, lecz jakoś nie miał nastroju, by je podziwiać. Od rana był nie w sosie - za dużo zjadł na obiad i w nocy źle spał. Dręczyły go wątpliwości co do jego pobytu tutaj. Zamek i jego mieszkańcy wciąż budzili w nim mieszane uczucia. Chwilami wracało do niego to, czego doznał zaraz po przejściu: jakby otworzył oczy po długim koszmarnym śnie stwierdzając z ulgą, że jest z powrotem w domu. Jednak częściej miał wręcz przeciwne uczucie, że koszmar wciąga go coraz głębiej.

Jego bliski przyjaciel ze studiów nałogowo czytywał fantasy, jednak zawsze zdobywał się na wysiłek woli, żeby odłożyć książkę i siąść do nauki. Widząc, ile go to kosztuje, Adam spytał go w końcu, czemu studiuje fizykę. Odpowiedział: „bo to najbardziej zbliżona do magii dziedzina, z tych, które istnieją naprawdę." Adam poszedł na fizykę, bo chciał zrozumieć świat. Dzięki studiom zrozumiał jedynie, że jest to niemożliwe. Tym niemniej nadal trwał przy fizyce, bo sama w sobie była ciekawa. Do niedawna myślał, że to mu wystarcza... Czy dzięki magii można zrozumieć rzeczywistość, czy tylko nią manipulować?

Tęsknił za Dorotą. Brakowało mu jej obecności, a jednocześnie wciąż się zastanawiał nad dalszym sensem ich związku. Miał wrażenie, że podczas tych kilku zaledwie dni oddalił się od niej jeszcze bardziej.

Zmęczony ostrym wiosennym słońcem i własnymi myślami skręcił w las. Ogarnął go miły cień i chłód. Dokoła rosły aromatyczne jodły, z ciemnej ściółki wyrastały białe kwiatki. Nie pamiętał, jak się nazywają. Były delikatne i niepozorne, lecz roztaczały silny, przyjemny zapach. Ukucnął zaciekawiony nad jednym z nich pochylając się, by go powąchać. Uderzyło go bogactwo szczegółów, połączenie prostoty i finezji rysunku. Kwiatek widziany z bliska przedstawiał równie fascynujący widok, co panorama gór z białymi szczytami na horyzoncie, wciąż pozostając małym kwiatkiem w wielkim lesie. W wielkim, pachnącym, szumiącym lesie. Dziwnie ścisnęło go w dołku. Chociaż znajdował się właśnie w tym ładnym miejscu, dławiło go coś w rodzaju tęsknoty za nim, tak jakby nie był tutaj, tylko obok. Cóż, widać nie jest stworzony do podziwiania piękna przyrody, pomyślał idąc dalej.

Znów go opadły ponure myśli. Potknął się. Spostrzegł, że ma rozwiązany but, więc przysiadł na pniu zwalonego drzewa, by go zawiązać. Potem stwierdził, że wcale nie chce mu się wstawać, zresztą nigdzie się przecież nie spieszył. Dokoła rosły wielkie stare buki. Las był mroczny, lecz słońce stało już wysoko i złote snopy promieni wpadały pomiędzy szare pnie podświetlając delikatne zielone listki na zwieszających się nisko gałęziach. Zerwał się wiatr i słoneczne plamy zatańczyły, jedna z nich przysiadła mu na twarzy migocząc. Adam zmrużył oczy, zrobił się senny. Nagle odkrył, że nie jest już „obok" tylko „tu". Wstał z pnia i poszedł dalej przyglądając się światu, jakby widział go po raz pierwszy.

Wtem las zrobił się jakiś inny, bardziej intensywny. Aksamitna ciemność między drzewami nabrała głębi, słupy słońca drżały seledynowym blaskiem jak dźwięk trąconego kryształu, a olbrzymie pnie jodeł stały nieodwołalnie pionowe łącząc ziemię i niebo. Adam szedł między nimi niczym nawą średniowiecznej katedry. Wtedy poczuł to samo mrowienie, co trzy dni wcześniej przechodząc przez ścianę mgły. Po drugiej stronie teren był bardziej płaski, a las jaśniejszy: przeważały w nim dęby i brzozy, a ziemię pokrywała młoda wiosenna trawa. Znów ogarnęła go dziwna tęsknota, o wiele silniejsza niż przedtem. Tym razem wiedział jednak, że to, czego pragnie, jest blisko. Podążył za tym pragnieniem i po chwili wyszedł na polanę, pośrodku której stał ogromny, pradawny dąb - „oś świata". Miał wrażenie, że zaraz serce się z niego wyrwie i poleci w kierunku drzewa, a jednocześnie nie mógł postąpić ani kroku dalej. Nie pozwalał mu na to rozdzierający kontrast między tym, co było przed nim a tym, co było w jego wnętrzu. Był tak głęboko niegodny... Za nic nie chciał skalać tego miejsca obecnością swej nędznej osoby. Wtedy z dębu wyszła smukła postać dając mu znak, by się zbliżył. Jego obawy się rozwiały: zrozumiał, że nic nie skala, bo tego skalać się nie da.

Biały SmokOnde histórias criam vida. Descubra agora