Rozdział 35

3 1 0
                                    

Od kiedy Anna odeszła, Adam łaził za Rochem jak cień, co samo w sobie nie było łatwe, bo król skończył chwilowo z papierami i od południa zdążył już trzy razy przebiec do koszar i z powrotem. W międzyczasie odwiedzał przyjezdnych panów w ich komnatach prowadząc poufne rozmowy, podczas których Adam czekał za drzwiami. Kiedy Roch zasiadł ponownie w jadalni, Adam, który wciąż jeszcze ledwo się ruszał, powitał to z ulgą, lecz ta bezczynność okazała się jeszcze gorsza. Paranoicznie skanował umysłem otoczenie starając się samemu pozostać niewidocznym, bojąc się coś przegapić, ale najbardziej go przerażało to, że nawet jeśli w porę dostrzeże zagrożenie, nie będzie w stanie obronić przed nim Rocha. Król pracował do późna. Było już grubo po północy, gdy udał się do niewielkiej komnaty na szczycie północno zachodniej wieży, którą obrał sobie za sypialnię. Nie rozbierając się nawet padł na łóżko i zaraz zasnął. Adam usadził się na krześle pod oknem, ciesząc się teraz, że wszystko go boli.

[29 maja]

Roch obudził się skoro świt. Jego spojrzenie padło na Adama siedzącego na krześle ze zbolałą miną.

- W ogóle nie spałeś?

- Nie.

- Nie możesz rzucić jakiegoś czaru, który nas pilnuje, kiedy śpisz?

- Niby mogę...

Z wykorzystaniem smoka było to w istocie bardzo proste.

- Ale?

- Nie mam do niego zaufania. Nie mam do siebie zaufania.

- Ja mam.

Adam wzruszył tylko ramionami. Roch ochlapał twarz zimną wodą i zbiegł na dół. Adam za nim.

Kolejny dzień minął podobnie jak poprzedni z tą tylko różnicą, że miejsce szeptanych rozmów w komnatach zajęły szeptane rozmowy przy długim stole. Uwagę Adama zwrócił młody dworzanin imieniem Hia o inteligentnej, wrażliwej twarzy. Adam zapałał do niego sympatią spodziewając się znaleźć w nim bratnią duszę, lecz ten traktował go z rezerwą, którą z początku brał za nieśmiałość.

- A, Tarbot! - Roch zatrzymał komendanta, który właśnie zmierzał do wyjścia, oczywiście przez okno. - Nie podoba mi się ten rachunek za namioty, gdzie on jest? - Król podszedł do odległej sterty pergaminów. - Dwa tysiące krespii?

- Ceny płótna. Ponoć w tym roku był nieurodzaj na itę.

- W tym roku na wszystko był nieurodzaj, ale dwa tysiące za pięćdziesiąt namiotów?

- Ja się tym zajmę - oświadczyła niemłoda już kobieta w zakurzonym stroju podróżnym, która przed chwilą zamaszyście wkroczyła do komnaty targając skórzany kufer. Była to Hertrudis - minister skarbu - kobieta oschła i złośliwa, której Roch wiele zawdzięczał.

- Jesteśmy ocaleni! - wykrzyknął Tarbot.

- Witaj - powiedział Roch. - Te trzy sterty dokumentów są dla ciebie, ale to nic pilnego. Najpierw się rozgość.

Kobieta odpowiedziała na jego powitanie skinieniem głowy - Hertrudis przed nikim nie padała na kolana. Na świecie byli panowie i słudzy, chłopi i kupcy, rycerze i rzemieślnicy... i Hertrudis, dzięki której panowie, słudzy, chłopi, kupcy, rycerze i rzemieślnicy mogli spokojnie zajmować się swoimi sprawami. Roch nie wyobrażał sobie, jak którekolwiek państwo mogłoby funkcjonować bez Hertrudis. Okazało się, że oprócz swej cennej osoby minister wniosła do armii buntowników noty bankierskie o łącznej wartości stu pięćdziesięciu tysięcy krespii i, co ważniejsze, kosztowności szacowane na około stu tysięcy, które „zdefraudowała" przed ucieczką.

Biały SmokWhere stories live. Discover now