Rozdział 10

8 1 0
                                    


Pewnego razu, kiedy Anna była jeszcze uczennicą u Krystyny, przechodziła koło górskiego klasztoru. Anna zawsze dużo łazikowała. Często, gdy zmęczona całodziennym marszem szła wieczorem przez wieś, patrzyła z tęsknotą na oświetlone okna i ludzi jedzących w środku kolację. Wiedziała, że trawiły ich te same kłopoty i waśnie, co jej własną rodzinę, a sielanka była tylko wytworem jej fantazji, jednak w swoich podróżach lubiła przyjmować gościnę u obcych; przynajmniej przez chwilę było miło. Teraz, kiedy stała na zboczu góry patrząc na klasztor, ogarnęło ją to samo uczucie, lecz tym razem zmysł czarownicy powiedział jej, że spokój po drugiej stronie murów jest prawdziwy. Przyszła jej do głowy niedorzeczna myśl, żeby zejść i zapukać do bramy. Usiłowała otrząsnąć się i pójść dalej, lecz pokusa była zbyt wielka. „Najwyżej mnie nie wpuszczą" – pomyślała, - „nic im się od tego nie stanie". Stanęła przed wielkimi drewnianym wrotami w kamiennym murze i po długim wahaniu zastukała. Otworzył jej młody chłopak w habicie i dał znak, żeby poszła za nim. Mnisi jedli właśnie kolację. Chłopak wskazał jej miejsce na końcu długiego stołu po żeńskiej stronie. Po posiłku ludzie zaczęli rozchodzić się pojedynczo i grupkami, niektórzy rozmawiali cicho. Zaczęto sprzątać ze stołu. Anna zastanawiała się właśnie, co ma ze sobą zrobić, gdy podszedł do niej „ktoś ważny" i usiadł obok.

- Jestem Kilongo.

- Anna.

- Co cię do nas sprowadza?

Anna nie wiedziała, jak opisać uczucie, które ją tu przywiodło, odpowiedziała więc metaforą.

- Przyszłam się ogrzać przy waszym ognisku.

Mnich pokiwał głową, jakby zrozumiał. Szkoda, że ona nie rozumiała nadal.

- Możesz zostać jako gość tak długo, jak chcesz, bez żadnych zobowiązań. Wystarczy, żebyś przestrzegała paru prostych reguł.

Anna została tam sześć dni i były to jedne z najlepszych dni w jej życiu.

Czasem rozmawiała z mnichami na poważne tematy. Pewnego słonecznego przedpołudnia pracowała w ogrodzie pieląc swoje ulubione imbimpo. Smakowały jak skrzyżowanie cieciorki i orzeszków arachidowych, jeśli to cokolwiek tłumaczy, nie tłumaczy na przykład, dlaczego były tak obłędnie dobre, choć wyglądały niezbyt urodziwie. Trochę przypominały nieopierzone pisklęta gołębi. Miały wściekle różowe liście (różowy, a dokładnie właśnie ten jego odcień był jedynym kolorem na świecie, którego Anna nie lubiła) z żółtymi żyłkami koloru zwymiotowanej jajecznicy oraz sine łodyżki. Po kilku godzinach liście, żyłki i łodyżki wirowały jej już przed oczyma. Zapewne dostałaby migreny, gdyby tylko wiedziała jak. Usiadła na chwilę z zamkniętymi oczyma. Podeszła do niej stara mniszka, która przydzieliła ją do tej roboty.

- Lubisz je jeść, ale nie podoba ci się ich wygląd? - zagadnęła.

Anna skinęła głową.

- To jakaś próba? - spytała.

- Czyż nie jest tak, że wszystko jest próbą?

- Nie.

Mniszka najwyraźniej oczekiwała, że uzasadni swoją odpowiedź.

- Ze wszystkiego można zrobić próbę, ale to bardzo głupi i smutny sposób na życie.

- Znasz jakiś lepszy?

- Można traktować wszystko jako lekcję, ale to tylko trochę lepsze.

- A co jest gorsze?

- Myślenie, że życie to pole bitwy, w której wszyscy są przeciw mnie, i to ja oczywiście jestem jedyną sprawiedliwą. Jeszcze można traktować wszystko jako karę.

Biały SmokOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz