Rozdział 48

3 1 0
                                    


Nazajutrz Heta zaczęła próbować łączyć swą moc z elfami. Szło jej to jeszcze gorzej niż początkowo z Martą. Jej umysł zalewało oślepiające światło, przed którym cofała się instynktownie. Miała w sobie ich krew, a jednak wzdrygała się przed kontaktem. Ludzie garnęli się do elfów, jak ćma do świecy. Ludzie zawsze byli naiwni. Czuła złość. Dlaczego w ogóle ma się do kogokolwiek dopasowywać? Obiecała małej Iri, że pomoże pokonać „złego czarnoksiężnika". Może jeszcze zmienić zdanie, zdradzić sojuszników i przyłączyć się do Niego ale nie o takiej zemście marzyła. Myśl, że On mógłby zwyciężyć, wzbudzała w niej podobny bunt jak dominacja Or. Zresztą, bez względu na to, jakiego wyboru dokona, nie pozwoli aby decydowały o tym problemy techniczne.

Elfy nie były zaskoczone trudnościami Hety. Dały jej parę swoich ave, żeby najpierw poćwiczyła z nimi. Czarodziejka usiadła wygodnie i rozłożyła je na dywanie przed sobą. Wybrała niewielki brązowy kamyk z zielonkawymi żyłkami, który wyglądał najmniej groźnie. Zamknęła go w dłoniach, sięgnęła do niego umysłem, podobnie jak robiła to z kulą, lecz zaraz odbiła się boleśnie od ostrej krawędzi światła. O mało nie krzyknęła upuszczając kamyk, który potoczył się po dywanie.

Odpoczęła chwilę i wzięła następny. Tym razem zbliżała się do niego ostrożnie. Był doskonały w swojej formie. Mogłaby godzinami postrzegać go umysłem podziwiając go z zewnątrz, ale kiedy chciała nawiązać kontakt, okazało się to niemożliwe. Czuła się jak mrówka, która próbuje się dostać do wnętrza diamentu. Nie była mrówką. Jej moc przewyższała moc klejnotu. Bez trudu mogła go zniszczyć, ale nie mogła sprawić, by jej służył.

[22 lipca w nocy]

W świecie u góry słońce schowało się już za horyzontem, wzeszło i zaszło ponownie, zanim Heta postanowiła zrobić sobie przerwę. Noc była duszna i gorąca. Niemal tydzień upałów zdążył nagrzać ziemię, wodę i kamień. Heta weszła schodkami na wał i stała tam przez chwilę patrząc w czarny, leniwy nurt rzeki Nasz, z której unosił się ciężki zapach ryb i wodorostów. Zatęskniła za czystym, rześkim powietrzem swojej wioski.

Poszła murem aż do północnej flanki, gdzie dolatywał słaby powiew z Gór Czarnych. Połówka księżyca na czystym niebie rzucała srebrne blaski na równinę. Zasłona mgły nad bagnami, w dzień ledwo widoczna na horyzoncie, teraz stała błyszczącą białą ścianą. Wzrok Hety powędrował z powrotem przez odległe pastwiska, pola uprawne, uliczki miasta pogrążonego we śnie aż do koszar u jej stóp. Mur, na którym stała, opadał pionowo do zamkowej fosy, za którą zaczynały się pierwsze namioty. Na niskiej łące pod zamkiem powietrze stało siekierą. Wielu żołnierzy spało pod gołym niebem w przejściach pomiędzy namiotami. Heta słyszała ich chrapanie.

Roch nie mógł spać. Grube mury zamku na dolnych piętrach wciąż jeszcze trzymały chłód, ale jego komnatka na wieży, w dzień nagrzewana słońcem, oddawała ciepło jak piec. Postanowił się przejść idąc po murze wokół całej twierdzy. Dostrzegł nieruchomą postać czarodziejki opartej o parapet i stanął obok.

- Oni są niewinni - powiedział.

Heta milczała. Patrząc na tych ludzi bezbronnych we śnie, nieświadomych nawet jej obecności, prawie miała ochotę się z nim zgodzić.

- Proszę cię, pani, kiedy przyjdzie czas, ukarz tylko mnie.

- To nie wystarczy - powiedziała odchodząc.

Tego się obawiał. Może Nar miał rację... Rozmyślania przerwał mu Ep, który właśnie szukał go na zamku. Nie mogąc go znaleźć już miał wrócić przez kładkę do koszar, gdy dostrzegł go stojącego z Hetą. Niechcący podsłuchał ich rozmowę.

Biały SmokDonde viven las historias. Descúbrelo ahora