Rozdział 26

3 1 0
                                    


Wiewióra siedziała na gałęzi wysokiego dębu przeczesując wzrokiem teren na dole i nasłuchując z przejęciem. Miała dziś wartę. Stary jawor zwalony przez ostatnią wichurę otworzył niewielką polankę. Z drugiej strony las był ciemny i nie podszyty. Przechylając się nad konarem dziewczyna mogła zajrzeć daleko w głąb. Sama upatrzyła sobie to miejsce.

Dawniej Wiewióra była Wiewiórką. Przezwisko, które przylgnęło do niej w rodzinnej wiosce z powodu płomiennie rudych warkoczyków i zamiłowania do łażenia po drzewach, przyjęło się również tutaj, lecz na początku zimy w oddziale Puki pojawił się piegowaty szesnastolatek, drobny i niski jak na swój wiek, przedstawiając się tą samą ksywką. Dziewczyna była starsza wiekiem i stażem, została więc Wiewiórą.

Lubiła być na warcie. Czasami, kiedy tak siedziała w koronie drzewa, zdawało jej się, że cała ta wojna jest tylko najnowszą zabawą wioskowej dzieciarni, a wszyscy jej przyjaciele, którzy zginęli, jutro przyjdą bawić się dalej. Na samym początku zdarzyło jej się parę razy zamyślić tak kompletnie, że przestała zwracać uwagę na otoczenie, ale na szczęście zreflektowała się, zanim stało się coś złego. Teraz już zawsze była czujna, a dziś szczególnie, bo rano przyszła wiadomość z oddziału Kani, że ich patrol natknął się wczoraj na oddział koronnych. Tym bardziej więc się zdziwiła słysząc męski głos tuż pod sobą.

- Jesteś na warcie?

Już miała powiedzieć, że tak, lecz w ostatniej chwili spostrzegła się, że nie należy udzielać informacji potencjalnemu wrogowi. Zaczęła się gorączkowo zastanawiać nad odpowiedzią, lecz mężczyzna najwyraźniej już jej nie oczekiwał.

- Chcę do was dołączyć - powiedział.

Wiewióra zakukała trzy razy jak kukułka, odczekała chwilę i zakukała jeszcze dwa. Po chwili odpowiedziały jej cztery kuknięcia w równych odstępach.

- Idź w tamtą stronę - powiedziała.

- Dzięki.

Kilkanaście metrów dalej Roch dostrzegł niedawno wydeptaną ścieżkę prowadzącą w kierunku wskazanym przez dziewczynę. Na skraju lasu czekał na niego pryszczaty dryblas.

- Co cię do nas sprowadza?

- Chcę się do was przyłączyć.

- Chodź.

Wyszli na polanę w zakolu rzeki. Cały obóz składał się z jednej szopy i tymczasowych szałasów skleconych ze strzępków starego płótna, gałęzi, a nawet mchu. Wiosenne słońce nie wysuszyło jeszcze do końca wody z roztopów, więc nisko położony teren miejscami wciąż był mokry. Na środku polany, gdzie trawa została wydeptana, zrobiło się błoto. Chłopak zaprowadził Rocha do szałasu, czy raczej zadaszenia z jedną ścianą otwartą. Wewnątrz, pochylony nad papierami, siedział przysadzisty mężczyzna w średnim wieku. Miał na sobie samą koszulę bez kaftana, nie widać więc było dystynkcji.

- On mówi, że chce do nas wstąpić - powiedział młody gwiaździsta wskazując Rocha.

Mężczyzna podniósł wzrok znad dokumentów mierząc przybysza przebiegłymi oczyma roztropnego chłopa.

- Zaprowadź go do Epa.

- Ale...

Chłopak zamilkł pod wymownym spojrzeniem oficera. Poprowadził potencjalnego rekruta w kierunku grupki trojga ludzi rozmawiających półgłosem: młodej kobiety i dwóch mężczyzn. Zatoczył półkole tak, by znaleźć się na wprost starszego z nich, zapewne Epa, i zatrzymał się w dyskretnej odległości. Roch stojąc obok swojego przewodnika nie słyszał, o czym tamci mówili, lecz bacznie ich obserwował. Dziewczyna miała wielką zieloną gwiazdę naszytą na plecach kaftana, trzeci rozmówca miał na ramieniu gwiazdę z żółtym kółkiem. Ep miał jedynie zwykłą zieloną gwiazdę na ramieniu, lecz najwyraźniej to on wydawał tutaj rozkazy. Mogło to oznaczać tylko jedno: po śmierci Ise zajął jej miejsce w triumwiracie (Adam mówił, że członkowie triumwiratu nie noszą żadnych specjalnych dystynkcji).

Biały SmokWhere stories live. Discover now