Rozdział 12

7 1 0
                                    

Teodor Głazek był chłopcem wrażliwym i chorowitym. Jego rodzice zginęli w wypadku, kiedy miał siedem lat, więc wychowała go babcia - kobieta dobra i pobożna lecz pozbawiona wyobraźni. Gdy Teodor w wieku lat piętnastu wkroczył w swój pierwszy kryzys religijny, był to dla niego koszmar. Historia o grzechu pierworodnym od zawsze budziła jego sprzeciw a tłumaczenia księży i katechetów niewiele pomagały. Etyka bata i marchewki przyprawiała go o mdłości. Samo istnienie Piekła wydawało mu się niesprawiedliwe. To co, że Bóg go nie stworzył? Że ludzie trafiają tam z własnej wolnej woli. Jeśli Bóg tak bardzo nas kocha, dlaczego nie stworzył nas równymi sobie, dlaczego żąda od nas posłuszeństwa? To był grzech pychy. Grzech przeciw Duchowi Świętemu. Teodor spędził wiele bezsennych nocy leżąc w łóżku i drżąc ze strachu. Miał ochotę powiedzieć „non serviam", ale się bał. Nie mógł świadomie zdecydować się na piekło, ale przecież Bóg nie może chcieć jego fałszywej czci powodowanej jedynie strachem. Teodor jak zwykle leżał wpatrując się w plamy światła na suficie, kiedy poczuł dotyk czegoś ciężkiego. Olbrzymi wąż oplótł się wokół jego ciała i zaczął ściskać, lecz chłopiec wiedział, że to Bóg zstąpił do niego pod tą postacią. Zaciskał się wokół niego, aż zaczęło boleć.

- Panie, czego ode mnie chcesz?

Wąż nie odpowiadał, tylko ściskał coraz mocniej.

- Czego ode mnie chcesz, Panie? - wrzeszczał chłopiec, ale czuł, że jest nieszczery, że wie, czego żąda od niego Bóg, tylko nie chce mu tego dać. Plamy na suficie przybrały inny kształt. A więc to był sen. Bóg pod postacią węża, czy to bluźnierstwo?

W miarę jak dorastał, jego przerażenie malało, albo uczył się z nim żyć, ale czuł, że tak naprawdę niczego nie rozwiązał. Nie dokonał wyboru, którego od niego żądano. Po maturze poszedł na teologię. Tuż po egzaminach wstępnych przyśniło mu się, że umarł. Stał w korytarzu, a na ścianie wisiały listy, na których umarli sprawdzali, czy idą do Nieba, czy do Piekła. Może to śmierć dodała mu odwagi, a może sen i Teodor w końcu postąpił zgodnie ze swoim sumieniem. „Nie będę nawet sprawdzał" - zdecydował - „tylko od razu pójdę do piekła." W tym momencie zagrodził mu drogę anioł wręczając przepustkę do Nieba: jakiś wyświechtany skrawek kartki w kratkę zapisany zielonym atramentem. Teodorowi zrobiło się głupio. „Skoro mój Pan, chce żebym do niego przyszedł, to przynajmniej wysłucham, co ma do powiedzenia. Może jest jakieś wyjaśnienie." Odwrócił się i poszedł korytarzem w kierunku Nieba. Pchnął ciężkie metalowe drzwi. Po drugiej stronie rozciągał się szary skalisty płaskowyż spowity wieczną mgłą, w której stały krzyże. Powitał go diabeł:

- Chcesz spędzić wieczność u boku swego Pana? To zapraszamy na krzyż. - Uśmiechnął się od ucha do ucha i kłaniając się z szyderczą gościnnością, wskazał gestem równinę.

A więc to tak. Więc jednak nie ma różnicy. Co za ulga.

Teodor nigdy nie zdobył się na odwagę, żeby otwarcie sprzeciwić się Bogu, ale wykrzesał jej wreszcie dość, żeby odejść od Kościoła. Nie rzucił jednak teologii. Nieśmiały i grzeczny przechodził tam istny czyściec musząc wciąż przyznawać się do swoich poglądów. Nie przychodziło mu do głowy, że mógłby cokolwiek udawać. Mimo to, a może właśnie dlatego był tam lubiany i szanowany. Odkrył, że wielu ludzi ma podobne wątpliwości jak on. Jednak wiarę utracił bezpowrotnie. Na trzecim roku zaczął interesować się psychologią. Czytając Junga zrozumiał, co powinien był zrobić wtedy w liceum. Powinien był się zbuntować do końca. Powiedzieć Bogu „nie" i przyjąć konsekwencje. Okazałoby się, że jego bunt nie spotkał się z potępieniem, tylko ze zrozumieniem i miłością. Wtedy dopiero mógłby nawiązać dojrzałą relację z Bogiem. Ale teraz jest już za późno. Gorzko płacząc przeklinał własne tchórzostwo. Tego dnia zasypiając błagał Boga o jeszcze jedną szansę, ale wiedział, że to niemożliwe. Nie da się cofnąć czasu. Nie jest już nastolatkiem. Teraz to nie byłby żaden bunt. Teodor zasnął w końcu. Obudził się w środku nocy z sercem walącym ze strachu i nadziei. „A więc jest jeszcze jedna szansa. Dzięki ci, Panie." Tym razem Teodor wiedział dobrze, co ma zrobić. Teraz trzeba powiedzieć „tak". Zgodzić się na wszystko. Wszystkie koszmarne rzeczy, które zdarzają się na świecie, mogą przydarzyć się i jemu. Jeśli taka jest wola Boga. Wystarczy powiedzieć jedno słowo. Ale nie mógł. Może kiedyś, ale nie teraz.

Biały SmokOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz