Rozdział 1

72 3 0
                                    

Warszawa, koniec XX wieku:

Był początek listopada. Dochodziła już dziewiętnasta, kiedy Adam opuścił budynek Wydziału Fizyki. Za bramą skręcił w lewo i przeszedł na drugą stronę ulicy Hożej. Prostytutka siedząca na murku przyglądała mu się obojętnie, nie wyglądał na potencjalnego klienta. Kiedy wyszedł na Chałubińskiego, podmuch wiatru poderwał mu kołnierz kurtki tak gwałtownie, że aż suwak uderzył go w brodę. Adam ocknął się z zamyślenia z nieprzyjemnym poczuciem, że o czymś powinien pamiętać. Kurczę, nie kupił pieczarek! Skręcił z powrotem w Hożą. Może będzie jeszcze otwarty sklep na Emilii Plater. Dorota prosiła rano, żeby kupił pieczarki, przypominała dwa razy.

Gdyby się zastanowił, sam by właściwie nie wiedział, jak to się stało, że mieszka z Dorotą. Byli razem „od zawsze". W drugiej klasie liceum poprosiła, żeby jej coś wytłumaczył przed klasówką z fizyki. Potem była klasówka z matematyki. Razem poszli na studia; życie potoczyło się swoim torem. Po studiach on został na uczelni, ona znalazła pracę w banku. Jednak Adam się nie zastanawiał, przynajmniej nie nad tym. W tej chwili zastanawiał się mianowicie, dlaczego ten cholerny program wciąż daje ujemne wartości własne. Popchnął drzwi sklepu - zamknięte. Może dalej na Hożej jest jeszcze jakiś otwarty sklep, pomyślał zawracając.

Od początku z tym nowym kawałkiem programu coś było nie tak. Powinien był sam to napisać zamiast przegrywać od promotora. Powinien się w końcu nauczyć porządnie programować... Przeszyło go zimno tak dotkliwe, że aż przystanął. Odruchowo sięgnął, by zapiąć kurtkę - była zapięta! Wiatr, który wieje przez kurtkę? Przez ciało? Wstrząsnął nim kolejny dreszcz, ale już nie z zimna. Nogi miał jak z waty i waliło mu serce. Działo się z nim coś dziwnego. Atak lękowy? Nigdy dotąd nie miewał...

- E, Bąbel, patrz, kogo tu mamy - usłyszał głos za plecami.

W odpowiedzi zabrzmiał histeryczny, szczekający śmiech.

- Dawno się, kurwa, chciałem zabawić - inny głos. Znów śmiech.

Adam odwrócił się: przed nim stało trzech młodych mężczyzn w sportowych ciuchach. Ich wygląd nie wróżył nic dobrego.

- Ale to, kurwa, jakiś zdechlak.

- No to co? - „Szczekający" najwyraźniej już się napalił.

Bąbel wyciągnął nóż podchodząc powoli dwa kroki.

Adam już miał rzucić się do ucieczki, gdy między niego a napastnika wkroczyła drobna dziewczyna.

- To nie ma sensu - powiedziała do chłopaka z nożem, patrząc mu prosto w oczy. Nikt z obecnych nigdy nie słyszał takiego głosu. - To nic nie zmieni - dodała.

Bąbel nie wiedział, co prawda, czego co ma nie zmienić, ale czuł, że dziewczyna gada z sensem. Tak jakby odpowiadała na jakieś ważne pytanie, nurtujące go od dawna.

- Daj mi nóż. Proszę. - Wyciągnęła rękę.

To brzmiało tak prosto i zwyczajnie. Adam słuchając tego głosu miał wrażenie, że mówi on bezpośrednio do czegoś ukrytego głęboko w nim samym. Gdyby ten głos zadał mu pytanie, to odpowiedziałby mówiąc rzeczy, o których nie śniło mu się, że wie. A jednak nie było w tym żadnego aktorstwa, żadnych trików. To nie był głos, do którego coś zostało dodane, tylko głos, z którego coś zostało zdjęte. Głos odarty z maski, pomyślał. Może wszyscy byśmy mogli tak mówić, gdybyśmy tylko się odważyli?

Bąbel głęboko westchnął i zwrócił nóż rękojeścią w kierunku dziewczyny.

- Ty, kurwa, Bąbel, nie wymiękaj - zaprotestował „Szczekający".

Biały SmokTahanan ng mga kuwento. Tumuklas ngayon